Rozdział 7 – Porządki
Będzie
z tym sporo roboty.
- Zauważył kowal, słysząc moje plany. Najpiękniejsze było to,
że nie wystarczyło tylko kliknąć „kup” i już by się
wszystko pojawiało. Trzeba było własnoręcznie się wszystkim
zająć. - Może
zaczniemy od sprzątania?
- Zaproponowałem, przejeżdżając palcem po blacie. Był cały
zakurzony. - Można
i. Ciekawe czy znajdziemy tu jakieś wiadra i mopy.
- Zainteresował się, wchodząc do kuchni. Po paru sekundach
usłyszałem jak woła zwycięsko – Aha!
Mam!
- Uśmiechnąłem się, ruszając w stronę z której nadszedł
okrzyk. Stanąłem przed otwartymi na oścież drzwiczkami, za
którymi znajdował się kowal i cała masa różnych przyrządów
do sprzątania, typu mopy, zmiotki, wiadra, ścierki lniane. -
No to mamy wszystko co wymagane.
- Zauważyłem z uśmiechem, łapiąc jedno z pustych wiader i mop.
- Skoczę
na dwór i je napełnię.
- Powiedziałem, ruszając w stronę drzwi.
Wychodząc
ujrzałem czyjąś uśmiechniętą twarz przed sobą. Była to
stosunkowo niska dziewczyna, z kasztanowymi włosami spiętymi z
tyłu w kok. Posiadała miecz dwuręczny na plecach. - Sieeemanko!
Mam pytanie, czy możesz mi wskazać właściciela tawerny?
- Zapytała się. Miała na sobie strój podróżniczy, składający
się z ocieplanych spodni, oraz wełnianej koszuli z płaszczem.
Poza tym, narzuciła na to jeszcze wilcze futro. Rozglądała się
naokoło, szukając kogoś, kto by pasował do jej wyobrażenia
karczmarza. - Eee...
tak... to znaczy się... Tak. Ja jestem właścicielem.
- Odpowiedziałem, dumnie wypinając pierś. Byłem od niej wyższy
o głowę, co nadawało lekki komizm tej sytuacji. - Ty?
Nie żartuj. Gracz nie może być właścicielem, poza tym, jesteś
za młody.
- Odpowiedziała zarozumiale, wchodząc bez pytania do tawerny.
Otworzyła szerzej oczy, widząc pustkę i ogólny syf panujący w
środku. Nagle zza drzwi prowadzących do kuchni wyszedł Drawus. -
O! Witam pana! Chciałabym wynająć pokój na dwie noce!
- Zawołała, wyciągając dwa denary z sakiewki.
Kowal
spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Pokazałem, że nie wiem o co jej
chodzi. - Ależ
damulko, ja tutaj pełnię rolę kowala. Ten pan za tobą jest
właścicielem.
- Odpowiedział lekko rozbawiony.
Dziewczyna
znowu zrobiła zaskoczoną minę, po czym odwróciła się do mnie.
Widać było, że nie lubi gdy ktoś jej udowodni, że się myli. -
Więc
ty, jak ci tam, powiedz mi, ile chcesz za dwie noce?
- Odezwała się podirytowana. Wyglądała wręcz uroczo, gdy się
tak naburmuszała. -
Na razie nawet nie wiem, czy jest jak wynająć pokój. Nie ma tam
chyba jeszcze mebli.
- Odpowiedziałem dziewczynie, na co ta się zdenerwowała. - Więc
co to za cholerne miejsce?! Bród, smród i ubóstwo! Tak się nie
traktuje gości!
- Zawołała, mając mord w oczach. - Hej,
spokojnie! Jestem właścicielem dopiero od może czterdziestu
minut!
- Zawołałem, widząc jak sięga po swój miecz. Ta zmrużyła
oczy, mimo wszystko odpuszczając próbę zamordowania mnie na
później. - Jeżeli
chcesz, mogę postarać się do wieczora ogarnąć w głównym
pokoju jakiś śpiwór i rozpalić w piecu. Poza tym, dałbym radę
coś ugotować. Wezmę za to tylko dziesięć srebrników.
- Powiedziałem spokojnie.
Ilość
pieniędzy, jaką trzeba było wydać na jedzenie, zbroje,
kwaterunek, bądź cokolwiek innego zwiększała się wraz z
poziomem miejsca/przedmiotu, ale sprawiało to, że jedzenie było
bardziej sycące i leczące, uzbrojenie miało lepsze statystyki, a
kwaterunek był wygodniejszy. Był to standardowy system działania
gier MMORPG. - Hmph...
Jest w tej wiosce jakiekolwiek inne miejsce gdzie mogę odpocząć?
- Zapytała się naburmuszona. - Niestety
nie.
- Odpowiedział za mnie Drawus, puszczając mi oczko. - Więc
wygląda na to, że jestem skazana na tą dziurę...
- Odezwała się zirytowana. - Drawus,
ogarnij pani jakieś miejsce do siedzenia i skocz na targ, kupić
coś co można ugotować. Ja w tym czasie zajmę się myciem tego
miejsca.
- Zawołałem do kowala, ruszając z kubłem do studni.
Stał
obok niej NPC odpowiedzialny za mieszanie wody, tak aby nie
zamarzała. Biedaczyna. -
Hej chłopie! Za pozwoleniem, skorzystam ze studni.
- Powiedziałem. Ten wyciągnął cholernie długie wiosło, robiąc
sobie chwilę przerwy. Wtedy ja złapałem za sznur, obwiązałem
naokoło rączki kubła, po czym zrzuciłem na dół. Po nie dłużej
jak dwóch sekundach dało się usłyszeć głośny plusk.
Poczekałem jeszcze chwilę, po czym zacząłem wyciągać kubeł.
Przez te parę miesięcy, moje ciało się zmieniało. Byłem
bardziej umięśniony, poza tym włosy sięgały mi teraz łopatek.
Na twarzy pojawił się już twardy zarost. Oraz, rysy twarzy się
wyostrzyły, nadając mi już w miarę dorosły wygląd. Spojrzałem
na swoją twarz w odbiciu wodnym. Byłem kimś, kim zawsze chciałem
być. Byłem sobą. Prawdziwym sobą. Spojrzałem na chłopaka,
który teraz odpoczywał, czekając aż się oddalę. Wyciągnąłem
z kieszeni denara i mu rzuciłem. Ten spojrzał na mnie z szeroko
otwartymi oczyma. - Dziękuję!
- Zawołał, ciesząc się jak małe dziecko z lizaka. Wieś ta była
uboga, a mi pieniędzy nie brakowało.
Od
dawien dawna oszczędzałem pieniądze. Byłem ostrożny z
wydawaniem ich, zwłaszcza, że nie miałem żadnego powodu by to
robić. Miałem na chwilę obecną przy sobie ponad czterysta
denarów. Był to majątek mimo wszystko. Pewnie połowę z tego i
tak teraz zużyję na remont tawerny. Ruszyłem w drogę powrotną.
Wszedłem do budynku, rozglądając się za moim gościem. Siedziała
na krześle znajdującym się przy kominku, gdzie Drawus wrzucił
parę szczap drewna, oświetlając przy okazji ponad połowę
pomieszczenia. Spojrzała na mnie, miną ala „Zabiję cię.”, na
co ja jej odpowiedziałem szczero złotym uśmiechem. Ta tylko
prychnęła, odwracając się do ognia. Odstawiłem kubeł pod ladę,
po czym ruszyłem po szmatkę i miotłę. Złapałem za tą drugą i
zacząłem ogarniać podłogi, wzbijając kłęby kurzu. Spojrzałem
na dziewczynę. -
Może lepiej zasłoń usta i nos, bo będzie tu trochę pyłu.
- Powiedziałem, wzbijając po raz kolejny całą chmarę drobinek.
Ta tylko fuknęła, wyciągając jakąś chustę, przykładając ją
sobie do ust. Drawus złapał w międzyczasie za szmatkę i zamoczył
ją w kuble z wodą, zabierając się za przecieranie blatów i
parapetów pod oknami. Samych okien nie było za dużo. Tylko dwa,
na ścianie z drzwiami frontowymi. Nie posiadały żadnych firanek
ani zasłon, ale przynajmniej były w całości i blokowały nadmiar
chłodu. Sam pokój powoli się nagrzewał dzięki działającemu
kominkowi.
- I
tylko brakuje tutaj muzyki... a szkoda, że nie ma jakiejś opcji,
by móc puszczać sobie muzykę.
- Stwierdziłem z uśmiechem w stronę Drawusa. Ten tylko
odpowiedział mi uśmiechem. Ogarnąłem podłogę już do końca,
po czym złapałem za mop. Zamoczyłem go w kuble, po czym
wycisnąłem własnoręcznie, tak aby pozostał lekko wilgotny.
Złapałem za drążek i zacząłem przecierać deski. - Sądzę,
że będzie trzeba je wymienić. Te już nie dadzą rady utrzymać
nadmiaru obciążenia.
- Stwierdziłem, słysząc jak podłoga dosłownie pojękuje przy
moim każdym kroku. Po sekundzie konsternacji ogarnąłem coś.
Dalej miałem na sobie zbroje. - Ale
ze mnie kretyn...
- Stwierdziłem po cichu, zmieniając pancerz na strój codzienny,
ten sam który kupiłem przy ostatniej wizycie w Kamerionie, cztery
miesiące temu. - Masz
rację. Baka*.
- Odezwała się dziewczyna. Muszę zapamiętać, że nie każdy
gość jest do połowy głuchy. Albo całkowicie. Westchnąłem, po
czym znowu się zabrałem za sprzątanie. Spojrzała na mnie jak to
robię, po czym nagle wstała zbulwersowana. - I
jak ty to masz zamiar skończyć przed końcem dnia?! Robisz to jak
nieporadne dziecko!
- Krzyknęła, podchodząc szybko i wyrywając mi mop ręki, po
czym trzasnęła mnie otwartą dłonią po głowie. - Tak
to się robi! Boże, ci faceci bez nas to by umarli!
- Powiedziała, zabierając się za pokazywanie mi jak się powinno
poprawnie zmywać podłogi. Usłyszałem śmiech kowala, który
obserwował całą tą sytuację z boku. Westchnąłem bezsilnie,
wiedząc, że nie będę miał łatwo z moją pierwszą klientką.
Po trzech minutach tłumaczenia mi, jak to się powinno robić,
dosłownie rzuciła we mnie mopem. - Teraz
twoja kolej!
- Odezwała się, krzyżując ręce na piersiach, i przyglądając
się na mnie wyczekująco. Starając się stosować do jej zasad,
zacząłem raz jeszcze korzystać z mopa, pod czujnym okiem
dziewczęcia. Czułem, że nie odpuści mi, aż wszystkie pokoje nie
będą lśniły. - To
będzie kilka naprawdę długich godzin.
- Jęknąłem do siebie, starając się wypowiedzieć słowa jak
najciszej. - Oj
będą. A teraz ruszaj cztery litery! Nie ma obijania się!
- Powiedziała władczo.
Minęły
trzy godziny i w końcu mogłem odpocząć. Usiadłem pod ścianą,
sapiąc ciężko. Dziewczyna przeszła obok, wracając na swoje
miejsce na krześle. - I
co było tak ciężko?
- Zapytała się, tonem wskazującym, że ona się ani trochę nie
zmęczyła. - Owszem...
było. -
Odpowiedziałem, kładąc nacisk na ostatni wyraz. Drawus podszedł
do mnie. Przez te parę godzin zajmował się ogarnianiem kuchni, w
międzyczasie gotując coś ze składników, które zakupił podczas
pobytu na targu. - No
dobra, potrawa gotowa. Spodziewałem się, że ty też będziesz
głodny.
- Powiedział, podając mi miskę z gulaszem i drewnianą łyżkę.
Spojrzałem na potrawę z istnym uwielbieniem. Byłem gotów pożreć
konia z kopytami. Kowal podał drugą miskę dziewczynie, po czym
zbliżył się do wyjścia. - Na
dzisiaj muszę wracać do kuźni. Mam parę zamówień do załatwienia
na jutro.
- Powiedział, wychodząc na dwór. Byłem zbyt zajęty jedzeniem, by
nawet mu odpowiedzieć. - A
więc... jak ci na imię, ślamazaro?
- Zapytała się dziewczyna, kulturalnie jedząc potrawę. Gdy ona
dopiero zaczynała, u mnie już nic nie było. - Uch...
Wulfery. Ludzie wolą nazywać mnie Wulfy.
- Powiedziałem, odkładając miskę obok siebie. - Wulfy.
Nawet okey. Tak dla informacji, nazywam się Hankei chociaż ludzie
wolą na mnie mówić Marcela.
- Powiedziała, nawet nie spoglądając w moją stronę. - Twoje
prawdziwe imię... rozumiem. Ja mam na imię...
- Tu się zaciąłem.
Potrzebowałem
paru sekund by sobie przypomnieć, jak się tak naprawdę nazywam...
-
Michael... się znaczy...
- Odpowiedziałem. Dziewczyna spojrzała na mnie. - Nie
za często korzystałeś tutaj z prawdziwego imienia co?
- Zapytała się obojętnie. - Nie...
jakoś... nie zdarzało mi się...
- Powiedziałem zaskoczony. Tak bardzo przywyknąłem, do tego, że
ludzie nazywają mnie Wulfery, albo Wulfy, że nawet nie pamiętałem
już swojego prawdziwego imienia.
- Późno
się robi. To co, znajdzie się dla mnie jakiś śpiwór?
- Zapytała dziewczyna, odkładając już pustą miskę. - A...
tak, już przynoszę.
- Odpowiedziałem, puszczając w niepamięć moje przemyślenia.
Wywołałem okienko wyposażenia i wyciągnąłem z niego jeden ze
śpiworów. Był stworzony z wilczego futra. Wilki, były wyjątkowo
popularną zwierzyną tutaj. Podałem jej śpiwór, po czym
spojrzałem na drzwi. - Pójdę
się przejść.
- Powiedziałem, ruszając w stronę wyjścia. Dziewczyna ruszyła za
mną. - Za
pozwoleniem, przejdę się z tobą. Może przy okazji ogarnę trochę,
co ciekawsze miejsca w wiosce. -
Osobiście, nie miałem nic przeciwko. Otworzyłem drzwi, dając jej
wyjść pierwszej, po czym ruszyłem za nią. Skierowaliśmy się do
bramy miasta.
Na
niebie nie było widać ani jednej chmurki, natomiast słońce już
jakiś czas temu zaszło za horyzont, zastąpione księżycem,
dającym całkiem sporo światła. Mimo wszystko, szliśmy z
pochodnią. Nigdy nie wychodziłem poza miasto bez wyekwipowanej
broni. Odetchnąłem od stęchłego powietrza, jakie znajdowało się
w tawernie. - Więc,
powiedz mi, ile kosztowało wykupienie tego budynku?
- Zapytała się dziewczyna, niby obojętnie, nie zwalniając kroku.
Ręce trzymała w kieszeniach spodni podróżnych. - Sto
denarów za wykupienie. Remont pewnie będzie kosztował drugie tyle,
jak nie więcej.
- Stwierdziłem, spoglądając na nią.
I co,
masz zamiar tutaj do końca gry siedzieć i nic nie robić?
- Zapytała się, zachowując ten sam lekko irytujący ton. - Nie.
Mam zamiar zatrudnić paru NPC z wioski i Drawus obiecał się
pilnować ich, by wykonywali porządnie pracę. Postaram się
czasami wpadać tu i ogarniać co ważniejsze rzeczy. Nie mogę
sobie odpuszczać.
- Odpowiedziałem dziewczynie ze spokojem, znów zwracając wzrok na
drogę. - Przynajmniej
jeden, który myśli. Ile razy spotykałam jakiś graczy z
wykupionymi domami, mówili, że nie mają zamiaru znowu zabierać
się za przechodzenie gry. Kretyni. Myślą tylko o sobie.
- Stwierdziła dziewczyna.
- Nie
wiem... nie spotykałem za dużo ludzi na mojej drodze. Od ósmego
poziomu trzymam się sam.
- Odpowiedziałem jej. Ta spojrzała na mnie zaskoczona. - Więc,
mówisz, że od jak długiego czasu grasz solo?
- Zapytała się. - Będzie...
z cztery miesiące.
- Odpowiedziałem jej, tak jakby to było nic. -
Nie wierzę Ci. Nie ma opcji, że przez tak długi czas, na dawałeś
sobie radę sam. Nawet ja podróżuję z grupą przyjaciół. Tylko
teraz, zdecydowali się zrobić sobie przerwę w Kamarionie.
- Powiedziała. - Nie
musisz mi wierzyć. Ważniejsze jest to, że sam sobie wierzę.
- Stwierdziłem, przyjmując ten sam obojętny ton, którego używała
wcześniej. - Cokolwiek.
Skoro grasz sam, to znaczy, że nie masz przyjaciół co?
- Zapytała się. W tej chwili przypomniałem sobie moją poprzednią
grupę. - Mam...
Albo miałem. Nie wiem, czy jeszcze żyją.
- Odpowiedziałem niby obojętnie. Mogłem zawsze spojrzeć na listę
znajomych, ale będąc szczerym, bałem się.
Bałem
się, że ujrzę coś, czego nie chciałem. Hankei mimo wszystko już
nie drążyła tematu, zapewne wyczuwając, że nie jest to coś, o
czym chciałbym rozmawiać. Jak człowiek tak przechadzał się,
czasami wydawało się, iż jesteśmy w prawdziwym świecie. Koniec
końców, odczuwałem zimno, ból, głód, tak samo jak wszystkie
pozytywne stany. Świat idealny. Nie licząc tego, że możesz
umrzeć na każdym kroku. Chociaż... jakby nie patrzeć, nawet poza
hełmem, mogliśmy umrzeć, tyle tylko, że nasza śmierć tam, nie
miała tak dużego znaczenia jak tutaj. Gdy jest nas tylko dziesięć
tysięcy, każda osoba się liczy. Zwłaszcza, że nie wiemy, co nas
czeka w przyszłości. Nagle zauważyłem, że Hankei została w
tyle. Odwróciłem się do niej, a ta tylko przyglądała się
czemuś w oddali. Gdy wytężyłem wzrok, zrozumiałem o co jej
chodzi. Ujrzałem małą grupę ludzi, dosłownie otoczoną przez
pięć kreatur, z którymi miałem dzisiaj do czynienia. Naga. Nie
czekając na jej reakcję, ruszyłem biegiem przez łąkę przykrytą
śniegiem. Przeliczyłem ludzi, którzy z nimi walczyli. Było ich
dwoje. Niby mogli mieć wyższe poziomy, ale nie chciałem
ryzykować. Nie były to jednostki typu boss, ale zdecydowanie też,
nie przypominały zwykłych potworów. Martwiło mnie to.
Gdy tylko
się zbliżyłem, zrozumiałem, że ta dwójka jest w sporych
tarapatach. Potwory atakowały ich raz po raz za pomocą pazurów, a
ci starali się blokować je, przy pomocy tarcz. Jeden był
lansjerem, drugi był wojownikiem. Byli wyczerpani, co łatwo dało
się stwierdzić po ich postawach. - Ja
się zajmę tym bliżej, ty zajmij się drugim!
- Zawołała za mną Hankei, wyprzedzając mnie przy pomocy
umiejętności szarży. Byliśmy blisko całego tego zgiełku. Nagle
wybiła się, wbiegając Nadze po tułowiu konia, wykonując potężny
zamach znad głowy. W tym czasie, ja dobiegłem do swojego celu. Gdy
potwór atakował wojownika, ja szybko wspiąłem się po nodze,
ruszając biegiem w stronę pleców. Wyciągnąłem w międzyczasie
berdysz, spoglądając na życie przeciwnika. Pięćdziesiąt jeden
procent. Oznaczało to, że zaraz zmieni się jego sposób walki.
Oprócz
tego, posiadał taki sam poziom jak Naga Chieftain, co oznaczało, że
zapewne ma tyle samo życia. Przygotowałem umiejętność ataku z
obrotu, zbliżając się do mojego celu. Gdy tylko plecy stwora były
w zasięgu, wykonałem perfekcyjny zamach, wbijając topór głęboko
w cielsko bestii, która straciła jedną piątą z pełnego życia.
Nim Naga zdążyła zareagować na to, zmieniając swoje skupienie na
mnie, wywołałem umiejętność potężnego uderzenia, biorąc
zamach znad głowy, celując w miejsce, które już wcześniej było
zranione przeze mnie. Topór wszedł jeszcze głębiej, zadając
dodatkowe obrażenia krytyczne. Zostało pięć procent, które
spadało szybko z powodu efektu krwawienia. Po chwili, bestia już
padała na ziemię, z czego ja wylądowałem na ubitym śniegu z
głuchym uderzeniem. - Kurwa...
- Jęknąłem, podnosząc się na nogi. Spojrzałem na Hankei, która
właśnie wykańczała swojego stwora. Gdy tylko reszta potworów
zrozumiała, kto jest zagrożeniem, zmieniły swój cel, z wojownika
i lansjera na nas. Gdy oni to tylko ujrzeli, spojrzeli na nas, po
czym uciekli. - Kurwa
mać! A pomóc to nie łaska kretyni?
- Wydarłem się za nimi, lecz ci już byli za daleko by mnie nawet
usłyszeć. Ujrzałem jak pozostałe trzy potwory szarżują w moją
stronę. - Pierdole...
- Mruknąłem zirytowany. Wbiłem berdysz w ziemię, przygotowany na
blok. Pierwsze dwa pazury udało mi się zablokować, lecz siła
trzeciego i moje chwilowe osłabienie, spowodowane ilością zużytej
wytrzymałości na bloki, sprawiło, że cios zadał mi zmniejszone
obrażenia, odrzucając przy okazji na dwa metry.
Gdy tylko
chmura śniegu opadła, spojrzałem ponownie w stronę potworów. Dwa
z nich już przygotowywały się do ataku, gdy trzeci próbował się
pozbyć Hankei ze swoich pleców. Postarałem się podnieść z
ziemi, pomimo osłabienia. Ponownie ustawiłem topór w pozycji
bloku, nie wiedząc nawet czy uda mi się zablokować pierwszy atak.
Nie miałem sił wykonać uniku, poza tym, nie wiedziałem, czy
udałoby mi się uciec przed drugim stworem. -
Co będzie to będzie.
- Powiedziałem do siebie. Przynajmniej tamci dwaj kretyni przeżyli.
Ujrzałem pazury nadlatujące w moją stronę. Bałem się. Ale nie
mogłem teraz się poddać. Nie miałem jak. Współczynnik życia
wskazywał osiemdziesiąt pięć procent. Ataki nadchodziły jak
topór kata, zwiastując mój koniec. Sądziłem, że to mi pozwoli
odpocząć. Lecz nagle ujrzałem czyjąś twarz w swojej głowie.
Pewnej dziewczyny, która mi obiecała, że przeżyje. I chciałem ją
raz jeszcze ujrzeć. To był mój cel życiowy. Zobaczyć, że jest
cała i zdrowa.
Ryknąłem
zawadiacko, blokując pierwszy atak. Z niespotykaną dla mnie
prędkością wykonałem atak znad głowy, uderzając drugi pazur z
wielką siłą. Ten wbił się w ziemię przede mną, zbity przez mój
cios. Wbiegłem po ręce potwora, docierając aż do jego twarzy.
Wydarłem się, podnosząc topór i wbijając go w twarz stwora.
Zaryczał, próbując wolną ręką złapać mnie. Wyrwałem topór,
zeskakując przed potwora. Zostało mu dwadzieścia procent życia.
Wszystkie były obite prawie do połowy, gdy tu dotarliśmy. Wybiłem
się w stronę drugiego potwora, który próbował wykonać cięcie
mieczem. Wykonałem zamach z prawej, wbijając topór głęboko w
jedną z nóg stwora. Trzydzieści procent. W tej chwili, oba potwory
wyciągnęły dwa miecze i zaczęły wykonywać serie uderzeń.
Ruszyłem biegiem przed siebie, przywołując w głowie ten jeden
obraz. Jej twarz.
Uciekając
raz po raz przed kolejnymi atakami, przygotowałem się do wykonania
wybicia. W tej chwili, jeden z przeciwników zaryczał żałośnie
padając na ziemię. Nie myślałem nawet o tym. Byłem żądny krwi.
Chciałem zamordować tego ostatniego stwora. Rzuciłem się na
niego, drąc się i wbijając topór całą masę razy w jego nogi.
Życie spadało mu drastycznie szybko, aż w końcu zniknęło.
Wykonałem jeszcze jeden zamach, lecz trafiłem na nicość, ponieważ
Naga zdematerializował się. Wywróciłem się na ziemię, przy
okazji upuszczając berdysz. Byłem wycieńczony. Nie chciałem
wstawać. Chciałem leżeć w tym śniegu, zbrukanym olbrzymią
ilością krwi.
Było mi
tu dobrze, jak w łóżku, w którym się znajdowałem, przed
wejściem do tego świata. Nie zdziwiłbym się, gdybym teraz
usłyszał rodziców krzyczących na mnie, że mam wstawać. Zawsze
to robili. Uwielbiali wręcz. A ja byłem im wdzięczny. Ponieważ,
mimo wszystko, chcieli mojego dobra. -
No panie nakurwiaczu. Przy twoich umiejętnościach, nie dziwię
się, że wytrzymałeś tyle sam. -
Stwierdziła Hankei podchodząc do mnie. Spojrzałem na nią
zmęczonymi oczami. -
Gdyby nie ty, to i tak nic bym nie zrobił.
- Odpowiedziałem słabym głosem, próbując się podnieść, lecz
mimo starań, nie miałem wystarczająco sił. - Bogowie!
I teraz mam cię jeszcze może zanieść co?! Ci faceci są tacy
bezużyteczni!
- Zawołała zdenerwowana, łapiąc mój berdysz, rzucając go na
mnie i chwytając za naramienniki, ciągnąc w stronę wioski. Nawet
nie miałem siły, by zobaczyć komizm tej sytuacji. Nie zauważyłem
nawet, gdy zasnąłem.
Obudziłem
się koło dwunastej w południe, następnego dnia. Hankei siedziała
na krześle naburmuszona. - O
łaskawca w końcu wstał! Miałam już ochotę cię skopać i sobie
pójść. Pierdzielony leń!
- Zawołała zdenerwowana, podchodząc do mnie. - I
jeszcze musiałam cię ciągnąć! CAŁĄ drogę do tej cholernej
wioski!
- Wykrzyknęła. - Uch...
przepraszam. I dziękuję. Jestem naprawdę wdzięczny.
- Powiedziałem, podnosząc się z ziemi. Byłem dalej w zbroi
pokrytej krwią potworów. - Jest
jakaś opcja, żebym ci to wynagrodził?
- Zapytałem, rozciągając się. - Jeżeli
umiesz zrobić pizzę, to mamy układ.
- Burknęła wkurzona. W tej chwili zastanowiłem się. Czy dałoby
radę tutaj takową sporządzić. I zrozumiałem, że owszem. Nawet
nie trzeba było tak bardzo się namęczyć, by znaleźć składniki.
- A
więc układ.
- Stwierdziłem, wychodząc szybko z tawerny. Dziewczyna spojrzała
za mną zaskoczona.
- Uch...
nie sądziłam, że naprawdę da się zjeść w tej krainie pizzę...
a tu proszę. Ktoś się przynajmniej postarał z systemem gotowania.
- Odezwała się Hankei, wypijając trochę wody z dzbana. Byliśmy w
domu Drawusa. Poszedłem prosto do niego, szybko nakreślając
sprawę. Zgodził się udostępnić dom, jako miejsce do spożycia i
piec, aby ugotować danie. W zamian, dałem mu denara. - Zdarzało
mi się czasami gotować, w tamtym świecie. Nie jestem może w tym
dobry, ale powinienem dać radę poprowadzić tawernę.
- Powiedziałem, wyciągając się lekko. - Jeżeli
otworzysz tawernę z pizzą, to uwierz, będziesz miał więcej gości
niż jakakolwiek karczma w Kamarionie.
- Stwierdziła, podnosząc się z krzesła. - Tak
myślisz? Może to dobry pomysł...
- Powiedziałem, drapiąc się po głowie. Ta spojrzała na mnie, z
przemądrzałą miną. - JA,
się nigdy nie mylę. -
Po tych słowach ruszyła do wyjścia. - Poza
tym, zbieram się już. A tutaj kasa, za udostępnienie tawerny na
noc.
- Powiedziała, rzucając mi dwadzieścia srebrników. Po czym
wyszła. - No...
i tyle ją widziałem. Ciekawe, czy kiedyś jeszcze wróci.
- Wypowiedziałem, także wychodząc i ruszając w stronę tawerny. -
Muszę
trochę tu ogarnąć...
-
*Z
japońskiego – Kretyn, głupek