wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 7 - Porządki

Rozdział 7 – Porządki
 Będzie z tym sporo roboty. - Zauważył kowal, słysząc moje plany. Najpiękniejsze było to, że nie wystarczyło tylko kliknąć „kup” i już by się wszystko pojawiało. Trzeba było własnoręcznie się wszystkim zająć. - Może zaczniemy od sprzątania? - Zaproponowałem, przejeżdżając palcem po blacie. Był cały zakurzony. - Można i. Ciekawe czy znajdziemy tu jakieś wiadra i mopy. - Zainteresował się, wchodząc do kuchni. Po paru sekundach usłyszałem jak woła zwycięsko – Aha! Mam! - Uśmiechnąłem się, ruszając w stronę z której nadszedł okrzyk. Stanąłem przed otwartymi na oścież drzwiczkami, za którymi znajdował się kowal i cała masa różnych przyrządów do sprzątania, typu mopy, zmiotki, wiadra, ścierki lniane. - No to mamy wszystko co wymagane. - Zauważyłem z uśmiechem, łapiąc jedno z pustych wiader i mop. - Skoczę na dwór i je napełnię. - Powiedziałem, ruszając w stronę drzwi.
 Wychodząc ujrzałem czyjąś uśmiechniętą twarz przed sobą. Była to stosunkowo niska dziewczyna, z kasztanowymi włosami spiętymi z tyłu w kok. Posiadała miecz dwuręczny na plecach. - Sieeemanko! Mam pytanie, czy możesz mi wskazać właściciela tawerny? - Zapytała się. Miała na sobie strój podróżniczy, składający się z ocieplanych spodni, oraz wełnianej koszuli z płaszczem. Poza tym, narzuciła na to jeszcze wilcze futro. Rozglądała się naokoło, szukając kogoś, kto by pasował do jej wyobrażenia karczmarza. - Eee... tak... to znaczy się... Tak. Ja jestem właścicielem. - Odpowiedziałem, dumnie wypinając pierś. Byłem od niej wyższy o głowę, co nadawało lekki komizm tej sytuacji. - Ty? Nie żartuj. Gracz nie może być właścicielem, poza tym, jesteś za młody. - Odpowiedziała zarozumiale, wchodząc bez pytania do tawerny. Otworzyła szerzej oczy, widząc pustkę i ogólny syf panujący w środku. Nagle zza drzwi prowadzących do kuchni wyszedł Drawus. - O! Witam pana! Chciałabym wynająć pokój na dwie noce! - Zawołała, wyciągając dwa denary z sakiewki.
 Kowal spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Pokazałem, że nie wiem o co jej chodzi. - Ależ damulko, ja tutaj pełnię rolę kowala. Ten pan za tobą jest właścicielem. - Odpowiedział lekko rozbawiony.
 Dziewczyna znowu zrobiła zaskoczoną minę, po czym odwróciła się do mnie. Widać było, że nie lubi gdy ktoś jej udowodni, że się myli. - Więc ty, jak ci tam, powiedz mi, ile chcesz za dwie noce? - Odezwała się podirytowana. Wyglądała wręcz uroczo, gdy się tak naburmuszała. - Na razie nawet nie wiem, czy jest jak wynająć pokój. Nie ma tam chyba jeszcze mebli. - Odpowiedziałem dziewczynie, na co ta się zdenerwowała. - Więc co to za cholerne miejsce?! Bród, smród i ubóstwo! Tak się nie traktuje gości! - Zawołała, mając mord w oczach. - Hej, spokojnie! Jestem właścicielem dopiero od może czterdziestu minut! - Zawołałem, widząc jak sięga po swój miecz. Ta zmrużyła oczy, mimo wszystko odpuszczając próbę zamordowania mnie na później. - Jeżeli chcesz, mogę postarać się do wieczora ogarnąć w głównym pokoju jakiś śpiwór i rozpalić w piecu. Poza tym, dałbym radę coś ugotować. Wezmę za to tylko dziesięć srebrników. - Powiedziałem spokojnie.
 Ilość pieniędzy, jaką trzeba było wydać na jedzenie, zbroje, kwaterunek, bądź cokolwiek innego zwiększała się wraz z poziomem miejsca/przedmiotu, ale sprawiało to, że jedzenie było bardziej sycące i leczące, uzbrojenie miało lepsze statystyki, a kwaterunek był wygodniejszy. Był to standardowy system działania gier MMORPG. - Hmph... Jest w tej wiosce jakiekolwiek inne miejsce gdzie mogę odpocząć? - Zapytała się naburmuszona. - Niestety nie. - Odpowiedział za mnie Drawus, puszczając mi oczko. - Więc wygląda na to, że jestem skazana na tą dziurę... - Odezwała się zirytowana. - Drawus, ogarnij pani jakieś miejsce do siedzenia i skocz na targ, kupić coś co można ugotować. Ja w tym czasie zajmę się myciem tego miejsca. - Zawołałem do kowala, ruszając z kubłem do studni.
 Stał obok niej NPC odpowiedzialny za mieszanie wody, tak aby nie zamarzała. Biedaczyna. - Hej chłopie! Za pozwoleniem, skorzystam ze studni. - Powiedziałem. Ten wyciągnął cholernie długie wiosło, robiąc sobie chwilę przerwy. Wtedy ja złapałem za sznur, obwiązałem naokoło rączki kubła, po czym zrzuciłem na dół. Po nie dłużej jak dwóch sekundach dało się usłyszeć głośny plusk. Poczekałem jeszcze chwilę, po czym zacząłem wyciągać kubeł. Przez te parę miesięcy, moje ciało się zmieniało. Byłem bardziej umięśniony, poza tym włosy sięgały mi teraz łopatek. Na twarzy pojawił się już twardy zarost. Oraz, rysy twarzy się wyostrzyły, nadając mi już w miarę dorosły wygląd. Spojrzałem na swoją twarz w odbiciu wodnym. Byłem kimś, kim zawsze chciałem być. Byłem sobą. Prawdziwym sobą. Spojrzałem na chłopaka, który teraz odpoczywał, czekając aż się oddalę. Wyciągnąłem z kieszeni denara i mu rzuciłem. Ten spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczyma. - Dziękuję! - Zawołał, ciesząc się jak małe dziecko z lizaka. Wieś ta była uboga, a mi pieniędzy nie brakowało.
 Od dawien dawna oszczędzałem pieniądze. Byłem ostrożny z wydawaniem ich, zwłaszcza, że nie miałem żadnego powodu by to robić. Miałem na chwilę obecną przy sobie ponad czterysta denarów. Był to majątek mimo wszystko. Pewnie połowę z tego i tak teraz zużyję na remont tawerny. Ruszyłem w drogę powrotną. Wszedłem do budynku, rozglądając się za moim gościem. Siedziała na krześle znajdującym się przy kominku, gdzie Drawus wrzucił parę szczap drewna, oświetlając przy okazji ponad połowę pomieszczenia. Spojrzała na mnie, miną ala „Zabiję cię.”, na co ja jej odpowiedziałem szczero złotym uśmiechem. Ta tylko prychnęła, odwracając się do ognia. Odstawiłem kubeł pod ladę, po czym ruszyłem po szmatkę i miotłę. Złapałem za tą drugą i zacząłem ogarniać podłogi, wzbijając kłęby kurzu. Spojrzałem na dziewczynę. - Może lepiej zasłoń usta i nos, bo będzie tu trochę pyłu. - Powiedziałem, wzbijając po raz kolejny całą chmarę drobinek. Ta tylko fuknęła, wyciągając jakąś chustę, przykładając ją sobie do ust. Drawus złapał w międzyczasie za szmatkę i zamoczył ją w kuble z wodą, zabierając się za przecieranie blatów i parapetów pod oknami. Samych okien nie było za dużo. Tylko dwa, na ścianie z drzwiami frontowymi. Nie posiadały żadnych firanek ani zasłon, ale przynajmniej były w całości i blokowały nadmiar chłodu. Sam pokój powoli się nagrzewał dzięki działającemu kominkowi.
 - I tylko brakuje tutaj muzyki... a szkoda, że nie ma jakiejś opcji, by móc puszczać sobie muzykę. - Stwierdziłem z uśmiechem w stronę Drawusa. Ten tylko odpowiedział mi uśmiechem. Ogarnąłem podłogę już do końca, po czym złapałem za mop. Zamoczyłem go w kuble, po czym wycisnąłem własnoręcznie, tak aby pozostał lekko wilgotny. Złapałem za drążek i zacząłem przecierać deski. - Sądzę, że będzie trzeba je wymienić. Te już nie dadzą rady utrzymać nadmiaru obciążenia. - Stwierdziłem, słysząc jak podłoga dosłownie pojękuje przy moim każdym kroku. Po sekundzie konsternacji ogarnąłem coś. Dalej miałem na sobie zbroje. - Ale ze mnie kretyn... - Stwierdziłem po cichu, zmieniając pancerz na strój codzienny, ten sam który kupiłem przy ostatniej wizycie w Kamerionie, cztery miesiące temu. - Masz rację. Baka*. - Odezwała się dziewczyna. Muszę zapamiętać, że nie każdy gość jest do połowy głuchy. Albo całkowicie. Westchnąłem, po czym znowu się zabrałem za sprzątanie. Spojrzała na mnie jak to robię, po czym nagle wstała zbulwersowana. - I jak ty to masz zamiar skończyć przed końcem dnia?! Robisz to jak nieporadne dziecko! - Krzyknęła, podchodząc szybko i wyrywając mi mop ręki, po czym trzasnęła mnie otwartą dłonią po głowie. - Tak to się robi! Boże, ci faceci bez nas to by umarli! - Powiedziała, zabierając się za pokazywanie mi jak się powinno poprawnie zmywać podłogi. Usłyszałem śmiech kowala, który obserwował całą tą sytuację z boku. Westchnąłem bezsilnie, wiedząc, że nie będę miał łatwo z moją pierwszą klientką. Po trzech minutach tłumaczenia mi, jak to się powinno robić, dosłownie rzuciła we mnie mopem. - Teraz twoja kolej! - Odezwała się, krzyżując ręce na piersiach, i przyglądając się na mnie wyczekująco. Starając się stosować do jej zasad, zacząłem raz jeszcze korzystać z mopa, pod czujnym okiem dziewczęcia. Czułem, że nie odpuści mi, aż wszystkie pokoje nie będą lśniły. - To będzie kilka naprawdę długich godzin. - Jęknąłem do siebie, starając się wypowiedzieć słowa jak najciszej. - Oj będą. A teraz ruszaj cztery litery! Nie ma obijania się! - Powiedziała władczo.
Minęły trzy godziny i w końcu mogłem odpocząć. Usiadłem pod ścianą, sapiąc ciężko. Dziewczyna przeszła obok, wracając na swoje miejsce na krześle. - I co było tak ciężko? - Zapytała się, tonem wskazującym, że ona się ani trochę nie zmęczyła. - Owszem... było. - Odpowiedziałem, kładąc nacisk na ostatni wyraz. Drawus podszedł do mnie. Przez te parę godzin zajmował się ogarnianiem kuchni, w międzyczasie gotując coś ze składników, które zakupił podczas pobytu na targu. - No dobra, potrawa gotowa. Spodziewałem się, że ty też będziesz głodny. - Powiedział, podając mi miskę z gulaszem i drewnianą łyżkę. Spojrzałem na potrawę z istnym uwielbieniem. Byłem gotów pożreć konia z kopytami. Kowal podał drugą miskę dziewczynie, po czym zbliżył się do wyjścia. - Na dzisiaj muszę wracać do kuźni. Mam parę zamówień do załatwienia na jutro. - Powiedział, wychodząc na dwór. Byłem zbyt zajęty jedzeniem, by nawet mu odpowiedzieć. - A więc... jak ci na imię, ślamazaro? - Zapytała się dziewczyna, kulturalnie jedząc potrawę. Gdy ona dopiero zaczynała, u mnie już nic nie było. - Uch... Wulfery. Ludzie wolą nazywać mnie Wulfy. - Powiedziałem, odkładając miskę obok siebie. - Wulfy. Nawet okey. Tak dla informacji, nazywam się Hankei chociaż ludzie wolą na mnie mówić Marcela. - Powiedziała, nawet nie spoglądając w moją stronę. - Twoje prawdziwe imię... rozumiem. Ja mam na imię... - Tu się zaciąłem.
Potrzebowałem paru sekund by sobie przypomnieć, jak się tak naprawdę nazywam... - Michael... się znaczy... - Odpowiedziałem. Dziewczyna spojrzała na mnie. - Nie za często korzystałeś tutaj z prawdziwego imienia co? - Zapytała się obojętnie. - Nie... jakoś... nie zdarzało mi się... - Powiedziałem zaskoczony. Tak bardzo przywyknąłem, do tego, że ludzie nazywają mnie Wulfery, albo Wulfy, że nawet nie pamiętałem już swojego prawdziwego imienia.
- Późno się robi. To co, znajdzie się dla mnie jakiś śpiwór? - Zapytała dziewczyna, odkładając już pustą miskę. - A... tak, już przynoszę. - Odpowiedziałem, puszczając w niepamięć moje przemyślenia. Wywołałem okienko wyposażenia i wyciągnąłem z niego jeden ze śpiworów. Był stworzony z wilczego futra. Wilki, były wyjątkowo popularną zwierzyną tutaj. Podałem jej śpiwór, po czym spojrzałem na drzwi. - Pójdę się przejść. - Powiedziałem, ruszając w stronę wyjścia. Dziewczyna ruszyła za mną. - Za pozwoleniem, przejdę się z tobą. Może przy okazji ogarnę trochę, co ciekawsze miejsca w wiosce. - Osobiście, nie miałem nic przeciwko. Otworzyłem drzwi, dając jej wyjść pierwszej, po czym ruszyłem za nią. Skierowaliśmy się do bramy miasta.
Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, natomiast słońce już jakiś czas temu zaszło za horyzont, zastąpione księżycem, dającym całkiem sporo światła. Mimo wszystko, szliśmy z pochodnią. Nigdy nie wychodziłem poza miasto bez wyekwipowanej broni. Odetchnąłem od stęchłego powietrza, jakie znajdowało się w tawernie. - Więc, powiedz mi, ile kosztowało wykupienie tego budynku? - Zapytała się dziewczyna, niby obojętnie, nie zwalniając kroku. Ręce trzymała w kieszeniach spodni podróżnych. - Sto denarów za wykupienie. Remont pewnie będzie kosztował drugie tyle, jak nie więcej. - Stwierdziłem, spoglądając na nią.
 I co, masz zamiar tutaj do końca gry siedzieć i nic nie robić? - Zapytała się, zachowując ten sam lekko irytujący ton. - Nie. Mam zamiar zatrudnić paru NPC z wioski i Drawus obiecał się pilnować ich, by wykonywali porządnie pracę. Postaram się czasami wpadać tu i ogarniać co ważniejsze rzeczy. Nie mogę sobie odpuszczać. - Odpowiedziałem dziewczynie ze spokojem, znów zwracając wzrok na drogę. - Przynajmniej jeden, który myśli. Ile razy spotykałam jakiś graczy z wykupionymi domami, mówili, że nie mają zamiaru znowu zabierać się za przechodzenie gry. Kretyni. Myślą tylko o sobie. - Stwierdziła dziewczyna.
 - Nie wiem... nie spotykałem za dużo ludzi na mojej drodze. Od ósmego poziomu trzymam się sam. - Odpowiedziałem jej. Ta spojrzała na mnie zaskoczona. - Więc, mówisz, że od jak długiego czasu grasz solo? - Zapytała się. - Będzie... z cztery miesiące. - Odpowiedziałem jej, tak jakby to było nic. - Nie wierzę Ci. Nie ma opcji, że przez tak długi czas, na dawałeś sobie radę sam. Nawet ja podróżuję z grupą przyjaciół. Tylko teraz, zdecydowali się zrobić sobie przerwę w Kamarionie. - Powiedziała. - Nie musisz mi wierzyć. Ważniejsze jest to, że sam sobie wierzę. - Stwierdziłem, przyjmując ten sam obojętny ton, którego używała wcześniej. - Cokolwiek. Skoro grasz sam, to znaczy, że nie masz przyjaciół co? - Zapytała się. W tej chwili przypomniałem sobie moją poprzednią grupę. - Mam... Albo miałem. Nie wiem, czy jeszcze żyją. - Odpowiedziałem niby obojętnie. Mogłem zawsze spojrzeć na listę znajomych, ale będąc szczerym, bałem się.
 Bałem się, że ujrzę coś, czego nie chciałem. Hankei mimo wszystko już nie drążyła tematu, zapewne wyczuwając, że nie jest to coś, o czym chciałbym rozmawiać. Jak człowiek tak przechadzał się, czasami wydawało się, iż jesteśmy w prawdziwym świecie. Koniec końców, odczuwałem zimno, ból, głód, tak samo jak wszystkie pozytywne stany. Świat idealny. Nie licząc tego, że możesz umrzeć na każdym kroku. Chociaż... jakby nie patrzeć, nawet poza hełmem, mogliśmy umrzeć, tyle tylko, że nasza śmierć tam, nie miała tak dużego znaczenia jak tutaj. Gdy jest nas tylko dziesięć tysięcy, każda osoba się liczy. Zwłaszcza, że nie wiemy, co nas czeka w przyszłości. Nagle zauważyłem, że Hankei została w tyle. Odwróciłem się do niej, a ta tylko przyglądała się czemuś w oddali. Gdy wytężyłem wzrok, zrozumiałem o co jej chodzi. Ujrzałem małą grupę ludzi, dosłownie otoczoną przez pięć kreatur, z którymi miałem dzisiaj do czynienia. Naga. Nie czekając na jej reakcję, ruszyłem biegiem przez łąkę przykrytą śniegiem. Przeliczyłem ludzi, którzy z nimi walczyli. Było ich dwoje. Niby mogli mieć wyższe poziomy, ale nie chciałem ryzykować. Nie były to jednostki typu boss, ale zdecydowanie też, nie przypominały zwykłych potworów. Martwiło mnie to.

Gdy tylko się zbliżyłem, zrozumiałem, że ta dwójka jest w sporych tarapatach. Potwory atakowały ich raz po raz za pomocą pazurów, a ci starali się blokować je, przy pomocy tarcz. Jeden był lansjerem, drugi był wojownikiem. Byli wyczerpani, co łatwo dało się stwierdzić po ich postawach. - Ja się zajmę tym bliżej, ty zajmij się drugim! - Zawołała za mną Hankei, wyprzedzając mnie przy pomocy umiejętności szarży. Byliśmy blisko całego tego zgiełku. Nagle wybiła się, wbiegając Nadze po tułowiu konia, wykonując potężny zamach znad głowy. W tym czasie, ja dobiegłem do swojego celu. Gdy potwór atakował wojownika, ja szybko wspiąłem się po nodze, ruszając biegiem w stronę pleców. Wyciągnąłem w międzyczasie berdysz, spoglądając na życie przeciwnika. Pięćdziesiąt jeden procent. Oznaczało to, że zaraz zmieni się jego sposób walki.
Oprócz tego, posiadał taki sam poziom jak Naga Chieftain, co oznaczało, że zapewne ma tyle samo życia. Przygotowałem umiejętność ataku z obrotu, zbliżając się do mojego celu. Gdy tylko plecy stwora były w zasięgu, wykonałem perfekcyjny zamach, wbijając topór głęboko w cielsko bestii, która straciła jedną piątą z pełnego życia. Nim Naga zdążyła zareagować na to, zmieniając swoje skupienie na mnie, wywołałem umiejętność potężnego uderzenia, biorąc zamach znad głowy, celując w miejsce, które już wcześniej było zranione przeze mnie. Topór wszedł jeszcze głębiej, zadając dodatkowe obrażenia krytyczne. Zostało pięć procent, które spadało szybko z powodu efektu krwawienia. Po chwili, bestia już padała na ziemię, z czego ja wylądowałem na ubitym śniegu z głuchym uderzeniem. - Kurwa... - Jęknąłem, podnosząc się na nogi. Spojrzałem na Hankei, która właśnie wykańczała swojego stwora. Gdy tylko reszta potworów zrozumiała, kto jest zagrożeniem, zmieniły swój cel, z wojownika i lansjera na nas. Gdy oni to tylko ujrzeli, spojrzeli na nas, po czym uciekli. - Kurwa mać! A pomóc to nie łaska kretyni? - Wydarłem się za nimi, lecz ci już byli za daleko by mnie nawet usłyszeć. Ujrzałem jak pozostałe trzy potwory szarżują w moją stronę. - Pierdole... - Mruknąłem zirytowany. Wbiłem berdysz w ziemię, przygotowany na blok. Pierwsze dwa pazury udało mi się zablokować, lecz siła trzeciego i moje chwilowe osłabienie, spowodowane ilością zużytej wytrzymałości na bloki, sprawiło, że cios zadał mi zmniejszone obrażenia, odrzucając przy okazji na dwa metry.
Gdy tylko chmura śniegu opadła, spojrzałem ponownie w stronę potworów. Dwa z nich już przygotowywały się do ataku, gdy trzeci próbował się pozbyć Hankei ze swoich pleców. Postarałem się podnieść z ziemi, pomimo osłabienia. Ponownie ustawiłem topór w pozycji bloku, nie wiedząc nawet czy uda mi się zablokować pierwszy atak. Nie miałem sił wykonać uniku, poza tym, nie wiedziałem, czy udałoby mi się uciec przed drugim stworem. - Co będzie to będzie. - Powiedziałem do siebie. Przynajmniej tamci dwaj kretyni przeżyli. Ujrzałem pazury nadlatujące w moją stronę. Bałem się. Ale nie mogłem teraz się poddać. Nie miałem jak. Współczynnik życia wskazywał osiemdziesiąt pięć procent. Ataki nadchodziły jak topór kata, zwiastując mój koniec. Sądziłem, że to mi pozwoli odpocząć. Lecz nagle ujrzałem czyjąś twarz w swojej głowie. Pewnej dziewczyny, która mi obiecała, że przeżyje. I chciałem ją raz jeszcze ujrzeć. To był mój cel życiowy. Zobaczyć, że jest cała i zdrowa.
Ryknąłem zawadiacko, blokując pierwszy atak. Z niespotykaną dla mnie prędkością wykonałem atak znad głowy, uderzając drugi pazur z wielką siłą. Ten wbił się w ziemię przede mną, zbity przez mój cios. Wbiegłem po ręce potwora, docierając aż do jego twarzy. Wydarłem się, podnosząc topór i wbijając go w twarz stwora. Zaryczał, próbując wolną ręką złapać mnie. Wyrwałem topór, zeskakując przed potwora. Zostało mu dwadzieścia procent życia. Wszystkie były obite prawie do połowy, gdy tu dotarliśmy. Wybiłem się w stronę drugiego potwora, który próbował wykonać cięcie mieczem. Wykonałem zamach z prawej, wbijając topór głęboko w jedną z nóg stwora. Trzydzieści procent. W tej chwili, oba potwory wyciągnęły dwa miecze i zaczęły wykonywać serie uderzeń. Ruszyłem biegiem przed siebie, przywołując w głowie ten jeden obraz. Jej twarz.
Uciekając raz po raz przed kolejnymi atakami, przygotowałem się do wykonania wybicia. W tej chwili, jeden z przeciwników zaryczał żałośnie padając na ziemię. Nie myślałem nawet o tym. Byłem żądny krwi. Chciałem zamordować tego ostatniego stwora. Rzuciłem się na niego, drąc się i wbijając topór całą masę razy w jego nogi. Życie spadało mu drastycznie szybko, aż w końcu zniknęło. Wykonałem jeszcze jeden zamach, lecz trafiłem na nicość, ponieważ Naga zdematerializował się. Wywróciłem się na ziemię, przy okazji upuszczając berdysz. Byłem wycieńczony. Nie chciałem wstawać. Chciałem leżeć w tym śniegu, zbrukanym olbrzymią ilością krwi.
Było mi tu dobrze, jak w łóżku, w którym się znajdowałem, przed wejściem do tego świata. Nie zdziwiłbym się, gdybym teraz usłyszał rodziców krzyczących na mnie, że mam wstawać. Zawsze to robili. Uwielbiali wręcz. A ja byłem im wdzięczny. Ponieważ, mimo wszystko, chcieli mojego dobra. - No panie nakurwiaczu. Przy twoich umiejętnościach, nie dziwię się, że wytrzymałeś tyle sam. - Stwierdziła Hankei podchodząc do mnie. Spojrzałem na nią zmęczonymi oczami. - Gdyby nie ty, to i tak nic bym nie zrobił. - Odpowiedziałem słabym głosem, próbując się podnieść, lecz mimo starań, nie miałem wystarczająco sił. - Bogowie! I teraz mam cię jeszcze może zanieść co?! Ci faceci są tacy bezużyteczni! - Zawołała zdenerwowana, łapiąc mój berdysz, rzucając go na mnie i chwytając za naramienniki, ciągnąc w stronę wioski. Nawet nie miałem siły, by zobaczyć komizm tej sytuacji. Nie zauważyłem nawet, gdy zasnąłem.

Obudziłem się koło dwunastej w południe, następnego dnia. Hankei siedziała na krześle naburmuszona. - O łaskawca w końcu wstał! Miałam już ochotę cię skopać i sobie pójść. Pierdzielony leń! - Zawołała zdenerwowana, podchodząc do mnie. - I jeszcze musiałam cię ciągnąć! CAŁĄ drogę do tej cholernej wioski! - Wykrzyknęła. - Uch... przepraszam. I dziękuję. Jestem naprawdę wdzięczny. - Powiedziałem, podnosząc się z ziemi. Byłem dalej w zbroi pokrytej krwią potworów. - Jest jakaś opcja, żebym ci to wynagrodził? - Zapytałem, rozciągając się. - Jeżeli umiesz zrobić pizzę, to mamy układ. - Burknęła wkurzona. W tej chwili zastanowiłem się. Czy dałoby radę tutaj takową sporządzić. I zrozumiałem, że owszem. Nawet nie trzeba było tak bardzo się namęczyć, by znaleźć składniki. - A więc układ. - Stwierdziłem, wychodząc szybko z tawerny. Dziewczyna spojrzała za mną zaskoczona.

- Uch... nie sądziłam, że naprawdę da się zjeść w tej krainie pizzę... a tu proszę. Ktoś się przynajmniej postarał z systemem gotowania. - Odezwała się Hankei, wypijając trochę wody z dzbana. Byliśmy w domu Drawusa. Poszedłem prosto do niego, szybko nakreślając sprawę. Zgodził się udostępnić dom, jako miejsce do spożycia i piec, aby ugotować danie. W zamian, dałem mu denara. - Zdarzało mi się czasami gotować, w tamtym świecie. Nie jestem może w tym dobry, ale powinienem dać radę poprowadzić tawernę. - Powiedziałem, wyciągając się lekko. - Jeżeli otworzysz tawernę z pizzą, to uwierz, będziesz miał więcej gości niż jakakolwiek karczma w Kamarionie. - Stwierdziła, podnosząc się z krzesła. - Tak myślisz? Może to dobry pomysł... - Powiedziałem, drapiąc się po głowie. Ta spojrzała na mnie, z przemądrzałą miną. - JA, się nigdy nie mylę. - Po tych słowach ruszyła do wyjścia. - Poza tym, zbieram się już. A tutaj kasa, za udostępnienie tawerny na noc. - Powiedziała, rzucając mi dwadzieścia srebrników. Po czym wyszła. - No... i tyle ją widziałem. Ciekawe, czy kiedyś jeszcze wróci. - Wypowiedziałem, także wychodząc i ruszając w stronę tawerny. - Muszę trochę tu ogarnąć... -

*Z japońskiego – Kretyn, głupek

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 6 - Pożegnanie

Rozdział 6 – Pożegnanie
Obudziłem się nad ranem. Spojrzałem za okno ze smutkiem. Trzeba było wstawać. Nie chciałem, ale musiałem. Odwróciłem wzrok, kierując go na dziewczynę. Spała jak zabita wtulając się we mnie. Na twarzy malował jej się smutek. Pomimo że nie chciałem jej opuszczać, przynajmniej tak mogłem upewnić się, że będzie bezpieczna. Delikatnie podniosłem jej dłoń, wysuwając się z uścisku. Musiałem być twardy, pomimo, że wszystko na razie chciało abym się załamał. Westchnąłem cicho, stawiając pierwsze kroki na drewnianej podłodze.
Miałem chwilę aby rozejrzeć się po izbie. Była stosunkowo mała, oprócz dużego łóżka, znajdował się tu tylko stolik z krzesłem. Na ścianach znajdowały się dwie pochodnie, nigdy się nie wypalające. Sufit znajdował się przynajmniej głowę nade mną. Ruszyłem po cichu w stronę drzwi. Deski poskrzypywały, co mnie wyjątkowo martwiło. Zatrzymałem się przy stoliku i zostawiłem Lotty notatkę dotyczącą lokacji tamtej gildii. Zbliżyłem się do drzwi, odwracając się aby po ten ostatni raz zobaczyć ją. Wyglądała niewinnie, chociaż wiedziałem, że dałaby sobie sama świetnie radę.
Nie potrzebowała nas. Nawet klasa uzdrowiciela dałaby radę w walce, ze względu na czary. Oprócz uzdrowienia posiadali od początku czary ofensywne, których dziewczyna po prostu nie miała potrzeby używać. Tyle, że teraz już wszystko się zmieniło. Jako uzdrowicielka, dalej już musi posiadać kogoś, kto będzie ją osłaniał. - Jeżeli tam jesteś Odynie... chroń ją. Proszę. - Odezwałem się cicho, kierując wzrok ku niebu, znajdującym się gdzieś za sufitem.
Otworzyłem drzwi izby i cicho wyślizgnąłem się z niej. Gdy upewniłem się, że blokada przeciw włamaniowa na klamkę już działa, odwróciłem się do drugiej izby. Wszedłem do niej, już nie zachowując się tak cicho. Nesti i Alaus nie spali. Spojrzeli na mnie lekko zaskoczeni. - Myśleliście, że się nie pożegnam? - Zapytałem z szyderczym uśmiechem. - Przez chwilę i owszem. - Odpowiedział Alaus, z grobowo poważnym tonem. W pomieszczeniu znajdowały się dwa osobne łóżka i stolik z dwoma krzesłami. Nesti siedział na łożu, gdy Alaus chodził po izbie. Ruszyłem spokojnym krokiem przed siebie, następnie siadając na jednym z wolnych krzeseł. - Musiałem co nieco przemyśleć. I powiem szczerze, że rozumiem wasze decyzje. - Poruszyłem ten temat, bez żadnych specjalnych emocji. Myślałem, że będzie ciężej. Ale nie miałem zamiaru kłamać. - I Alaus, co do twojej propozycji... Mógłbym, ale nie dziękuję. Zdecydowałem, że przez jakiś czas postaram się poradzić sobie samemu. - Powiedziałem. Nesti spojrzał na mnie jak na wariata. - Czy ciebie już kompletnie porąbało Wulfy? Samemu w tym świecie? - Wstał z łóżka i podszedł do mnie zirytowany. - A niby czemu nie? Wiesz, że jestem ostrożny. Nie musisz się o mnie bać. - Powiedziałem ze stoickim spokojem. Widziałem jak chłopak walczy ze sobą, aby mnie nie uderzyć, chociaż nic by mu to nawet nie dało w bezpiecznej strefie. - Kurwa! Nie o to chodzi! Jeżeli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, nie będziemy mieli jak Ci pomóc! - Powiedział zdenerwowany, podnosząc głos. - Ciszej... Lotty śpi. Nie chcę jej budzić. - Zauważyłem. Nesti chciał mi odszczekać, ale właśnie mu coś zaświtało w głowie. - A co z nią? Skoro mówisz, że dasz sobie radę, to znaczy, że co zrobisz z dziewczyną? - Zapytał się, zaniepokojony. - Ja... uch... zapisałem ją do tamtej gildii, którą wczoraj spotkaliśmy. - Powiedziałem cicho. Nie byłem dumny z tego co zrobiłem. To było okrutne, zarówno dla niej, jak i dla mnie. - Że co?! Przecież ci kretyni nawet nie daliby sobie rady z naszą dwójką! - Zawołał Nesti. - Cicho. Wiem, ale przy nich ma większą szansę, niż ze mną. Ja sam... nie dałbym rady walczyć i ją chronić naraz. Oboje to wiemy. - Powiedziałem, zły na siebie, za swoją bezsilność. Nie chciałem jej stawiać w takiej pozycji. Nigdy nie chciałem. Alaus spojrzał na mnie. - Może i masz rację. Koniec końców, jeżeli będzie czuć się zagrożona, użyje zwoju teleportacji. Nawet kosztem życia jednego czy dwóch z tych kretynów. Ale niestety, albo stety, ich gildia się rozrośnie. Ludzi ciągnie do mocy, a w grupie siła. - Zauważył przytomnie. Ekspansja tej gildii będzie zależała w dużej mierze od tego, czy uda im się przeżyć pierwszy tydzień. Jeżeli tak, nie będzie co do tego wątpliwości. - Muszę się zbierać. Zachowam się jak zwykły skurwysyn... ale chcę zniknąć z tawerny zanim Lotty się obudzi. - Powiedziałem słabo, wstając z krzesła. Zmieniłem swój strój codzienny, na wczoraj kupioną zbroję płytową. Była złożona z napierśnika, naramienników i paru płyt opadających od pasa do połowy ud. Połączone były ze sobą kolczugą, która dalej stanowiła połowę pancerza. Poza tym wyekwipowałem berdysz. Był to topór oburęczny, mojego wzrostu. Samo ostrze było stylizowane na wzór średniowiecznego topora kata. Drzewc był wytrzymały, mierzący dokładnie tyle co ja, stworzony z drewna dębowego. Współczynnik ataku wzrastał trzykrotnie, w porównaniu z poprzednim toporem, natomiast pancerz tylko dwukrotnie. Na chwilę obecną, powinienem zadawać koło dwóch – trzech tysięcy obrażeń, co oznacza połączoną ilość życia trzech driad. Spojrzałem na swój pasek życia. Siedem tysięcy punktów życia. To mi pozwoli na walkę z cięższymi przeciwnikami, nie przejmując się tak bardzo już o zdrowie. W pojedynku z ludźmi sprawa wyglądała inaczej, ze względu na to, że byli w stanie pozbawić mnie kończyny, bądź doprowadzić do stanu krytycznego.
Spojrzałem jeszcze raz na mych przyjaciół. - Bądźcie ostrożni. Liczę, że jeszcze się kiedyś spotkamy. - Powiedziałem, wstając z krzesła, zmierzając już do wyjścia. - Ty też Wulfery. Jeżeli dasz się zabić, to obiecuję, że cie zamorduję! - Wykrzyknął jeszcze za mną Nesti. Zamknąłem drzwi od ich izby i spojrzałem na pokój Lotty. Chciałem jeszcze wejść, lecz wiedziałem, że za dużo ryzykuję. Zszedłem po schodach na parter, spoglądając, czy ktoś się znajduje w tawernie. Była opustoszała, nie licząc barmana, który stał sobie spokojnie przy ladzie, przeliczając denary. - Żegnam! Zapewne się już nie zobaczymy. Powodzenia w biznesie. - Powiedziałem w stronę NPC. Ten spojrzał za mną, uśmiechając się. - Tobie też chłopcze. Bądź ostrożny podczas podróży. - Odpowiedział, wracając do wcześniejszego zajęcia. Wystąpiłem dwa kroki przed budynek. Słońce dopiero się wznosiło, co stwierdziłem po godzinie w konsoli. Chmury deszczowe zasnuwały całe niebo. Otworzyłem ekwipunek, zakładając płaszcz. Zarzuciłem kaptur na głowę, poprawiłem berdysz na plecach i ruszyłem w stronę stajni. Pomimo smutku, byłem wdzięczny za to, że jeszcze żyję. I za to, że moi znajomi też są cali i zdrowi. Nie było dla mnie lepszego daru od bogów, pozostałych w prawdziwym świecie. Tutaj był tylko jeden bóg. I to on był administratorem.

xxx

Od tych wydarzeń minęły cztery miesiące. Zarys twarzy moich przyjaciół już dawno zatarł się w pamięci. Nawet się nie starałem sobie ich przypomnieć. Zapominałem o nich każdego dnia coraz bardziej, nadając w ten sposób, jakoś sens swojemu życiu. Przez ten długi czas zdołałem nabić czterdziesty piąty poziom. Były to cztery miesiące... a nawet nie osiągnąłem połowy tego, co było wymagane do przejścia gry. Słyszałem o ludziach, którzy zdołali już wbić poziom pięćdziesiąty piąty, chociaż to też nie było niczym wielkim. Nadszedł listopad, więc cała kraina od dłuższego czasu była pokryta śniegiem, który zarazem nadawał majestatu, jak i irytował. Odczuwałem to zimno wyjątkowo nieprzyjemnie, lecz mimo wszystko, postarałem się jakoś przed nim chronić. Aktualnie jeździłem w pełnej płytowej zbroi. Na szyi miałem zarzucony zielony szal, powiewający na wietrze. Pancerz był w większości przykryty wilczym futrem, które zakupiłem w jednej z większych wsi. Znajdowałem się zapewne dwa tygodnie drogi od Kamarionu. Nie chciałem nawet się zbliżać do tego miejsca.
W grze pozostało tylko dziesięć tysięcy graczy. Po pierwszym miesiącu, ilość ludzi którzy umierali z dnia na dzień malała. Czasami, zdarzały się dni, gdy nikt nie umierał. To były istne święta... Kraina tak jak się spodziewałem, była wiele razy większa, niż można było oczekiwać. Drogi prowadziły do setek wsi i pojedynczych większych miast. Znajdowaliśmy się na olbrzymiej wyspie, więc nieważne gdzie byśmy pojechali, dotrzemy do morza, gdzie znajduje się „bariera”, blokująca nas od ucieczki. Jest wiele miejsc, które ludzie zaznaczają jako niebezpieczne. Są to przeważnie wejścia do instancji. Nazywa tak się wydarzenia, polegające na zorganizowaniu grupy i pokonaniu w jakimś miejscu wszystkich przeciwników, bądź zebranie czegoś. Próba wykonania instancji samemu, jest czystym samobójstwem. Często do takowej wchodziły całe grupy ludzi, tylko po to, by wróciły tylko pojedyncze. Niestety, instancje były czymś obowiązkowym. Dostawaliśmy zadania, które polegały na wykonaniu jednej. Same wejścia były chronione przez potwory godne podziwu i wymagające dużych umiejętności, by je pokonać. Na razie miałem inny cel.
Wiatr dudnił w nieosłoniętych uszach, rozwiewając włosy i powodując zdenerwowanie. Nigdy nie lubiłem tej pory roku. Z zimy nic dobrego nie wynikało, jak dla mnie. Oczywiście oprócz świąt, pomimo iż nie wierzyłem. Pozwalało mi to spotkać się z rodziną w ten jeden jedyny dzień i być zauważonym. Tego dnia, każdy zwracał na siebie nawzajem uwagę. Jedyny dzień, gdy stawałem się ważny.
Przywykłem do samotności. Była przyjemna. Pozwalała wyłączyć się ze świata, jadąc bezmyślnie przed siebie. Dzięki inteligencji koni, nie dało się ot tak zeskoczyć do kaniony, bądź zrobić coś głupiego. No i miałem towarzysza. Ten tutaj skurczybyk wytrzymał ze mną więcej, niż którykolwiek znajomy z prawdziwego świata. Rozejrzałem się spokojnie naokoło. Nagle ujrzałem mój cel. Zszedłem z konia, rozkazując mu zostać. Znajdywałem się w lesie iglastym. Drzewa były olbrzymie, wręcz nienaturalnie przerośnięte. To co ujrzałem, to był boss. Był najcięższym stworzeniem w tym lesie i miałem za zadanie się go pozbyć. Każdy potwór miał swój poziom, który wskazywał jaką szansę masz z przeciwnikiem. Ten był ode mnie słabszy o cztery, co dawało mi dużą szansę, chociaż nie można było być zbyt pewnym. Boss nazywał się „Naga Chieftain”, co oznaczało Herszt Naga. Była to wielka kreatura, rodem z mitologii. Częściowo koń, częściowo jaszczur, częściowo człowiek. Od pasa w górę przypominał człowieka, pomimo dłoni, z których wyrastały olbrzymie pazury, po jednym na rękę. Od pasa w dół przypominał konia. Tylko skóra była jaszczurza, ze względu na grube łuski. Był przynajmniej trzy raz większy ode mnie. Ledwo sięgałem mu końskiego torsu. Był parę razy szerszy ode mnie. Ważył zapewne parę ton. Posiadał dwa miecze arabskie, zawieszone na jego plecach. - Będzie zabawa... - Stwierdziłem z uśmiechem.
Zbliżyłem się do niego pewnym krokiem. Sięgnąłem po topór z pleców. Był to stalowy berdysz, z pozłacanymi runami, wyrytymi na ostrzu. Tak jak prawie każdy topór dla berserkera, był mojej wielkości, lecz dzięki miesiącom praktyki w dzierżeniu tak dużej broni, posługiwałem się nim bez najmniejszego problemu. Byłem już parę metrów przed potworem, który zwrócił się w moją stronę. Twarz demona. Jakże oczywiste. Z jego ust buchały kłęby dymu. W przeciwieństwie do potworów z niższych poziomów, sam z siebie potrafił się skupić na przeciwniku. Ryknął ogłuszająco, wyrzucając ręce na boki. - Oj kurwa zamknij ten durny ryj! - Odkrzyknąłem w jego stronę z irytacją.
Bestia ruszyła na mnie nagłym galopem, planując wbić jeden z kościstych pazurów i zakończyć zabawę. Gdy znajdywał się koło pięciu metrów ode mnie, przez co wystarczył mu jeden krok by być przy mnie, wykonałem gwałtowny wyskok w prawo, omijając jego szarżę. Zarył pazurem w ziemię, dokładnie tam, gdzie przed paroma sekundami stałem. Wyciągnąłem topór zza pleców, wywołując umiejętność wzmocnienia siły, kosztem obrony. Ruszyłem szarżą w stronę kreatury, która dopiero się obracała w moją stronę. Wykonałem szybkie cięcie z prawej strony, uderzając Nagę w nogę. Pomimo łusek, uderzenie dało efekty, przez krwawiącą ranę i utracone pięć procent życia. Plusem walk z potworami jest to, że nie mogą się regenerować podczas walki.
Wykonałem kolejne uderzenie, tym razem zza głowy, lecz przeciwnik widząc ten ruch wykonał duży odskok w tył. Zważywszy na jego budowę ciała i mięśnie, był w stanie odskakiwać na dobre dziesięć metrów. Gdy tylko wylądował, ziemia się zatrzęsła. Nie czekając na moją reakcję ruszył w ponowną szarże, przygotowując pazur. Ustawiłem topór do bloku, ostrze wbijając w ziemię. Pomimo iż masowo wyglądało to jak samobójstwo, wiedziałem co robię. Gdy potwór znalazł się w zasięgu, wykonał uderzenie, celując centralnie w berdysz. Prędkość z którą nadlatywał pazur była wręcz zawrotna, lecz gdy znalazł się przerażająco blisko, efekt bloku zadziałał, odbijając z dużą mocą całą rękę przeciwnika. Wykorzystałem to, wyskakując przed siebie, z toporem uniesionym nad głową. Wbiłem ostrze w ludzki brzuch potwora, na tyle głęboko, że aby się odbić od niego, musiałem oprzeć nogi o jego ciało, wyrywając broń spomiędzy mięsa. Uderzenie poskutkowało utoczeniem mu blisko piętnastu procent życia. Zostało osiemdziesiąt. Gdy tylko wylądowałem na ziemi, otrząsnąłem topór z krwi potwora. Ten rzucił się na mnie wściekle, wyjmując jedno z ostrzy, wykonując zamach z prawej.
Wbiłem ponownie topór, nie obawiając się tego co nadchodzi. Tak jak założyłem, miecz odbił się z metalicznym chrzęstem, a ja zdecydowałem się wykorzystać tą chwilę, aby wskoczyć pod koński brzuch kreatury, wykonując gwałtowne cięcie znad głowy, przez co wykonałem na ciele potwora ranę o długości trzech metrów, zostawiając też efekt krwawienia. Nie ryzykując uderzenia, wybiegłem szybko spod Nagi, odsuwając się od niego na dwa metry. Siedemdziesiąt procent. - No dalej, tylko na tyle cię stać?! - Zawołałem w jego stronę. Ten zareagował momentalnie, wybijając się w moją stronę, próbując zmiażdżenia mnie kopytami. - Oż kur... - Tego się zdecydowanie nie spodziewałem. Wykonałem odskok w lewo, licząc, że to wystarczy. Gdy tylko kopyta potwora zaryły o ziemię, ja zachwiałem się pod siłą wstrząsu. Ten chowając szybko ostrze, wykonał drugą ręką pchnięcie pazurem. Szybko odzyskałem równowagę, wykonując cięcie, które poskutkował zbiciem ataku odrobinę na lewo, przez co zarył w ziemię dosłownie parę centymetrów dalej. Wbiłem topór w dłoń potwora, teraz idealnie odsłoniętą. Ten zaryczał gwałtownie, ponownie odskakując za siebie, trafiając w jedną z sosen. Ruszyłem w jego stronę z szarżą, uniemożliwiając mu skuteczne wyprowadzenie swojej. Sześćdziesiąt procent. Wiedziałem, że przy połowie życia, jego skrypt ataku się zmienia.
Gdy znalazłem się trzy metry przed nim, przygotowałem berdysz do ataku z obrotu. Naga w międzyczasie podniósł dłoń, próbując mnie zmiażdżyć. Wywołałem umiejętność ataku, wykonując idealne 360, aby zakończyć to wbiciem topora do połowy jego lewej przedniej nogi. Wtedy ujrzałem pod sobą cień jego dłoni. Nie miałem jak wyciągnąć broni. Puściłem berdysz, wskakując pod ciało stwora. Usłyszałem za sobą potężne uderzenie. - Kurwa... - Spojrzałem na moją broń która teraz siedziała w cielsku tego potwora. Co było większym problemem, to jego stan zdrowia. Czterdzieści siedem procent życia.
Nagle usłyszałem syk dwóch ostrzy, wyciąganych z pochew. - No i masz babo placek... - Jęknąłem, wiedząc, że mam zdrowo przekichane. Nie wiedziałem, czy próbować odzyskać berdysz, czy spróbować czegoś innego. Nie znajdując żadnej dobrej opcji, zaryzykowałem pierwszą. Wybiłem się przed siebie, prosto w stronę nogi z moją bronią. Wtedy też ujrzałem jak jedno z ostrzy Nagi leci w moim kierunku. Nie miałem teraz jak tego zablokować ani uniknąć. Poczułem jak ostrze pozostawia po sobie spore zranienie na piersi i wyrzuca mnie dzięki sile uderzenia parę metrów od potwora. Wylądowałem w śniegu, który wzbił się częściowo w powietrze. Od jego jednego uderzenia, na dodatek nie potężnego utraciłem jedną piątą życia. Nagle przypomniałem sobie, że zdobyłem ostatnimi czasy miecz dwuręczny. Wywołałem szybko okno ekwipunku, widząc jak Naga przygotowuje się do ataku. Znalazłem odpowiedni przedmiot, wrzucając go sobie do dłoni i bez żadnej zwłoki, wykonując blok, akurat na czas, aby zatrzymać cięcie mieczem.
Chciałem już wyciągnąć miecz z ziemi, gdy ujrzałem drugi nadchodzący atak. Zrozumiałem, że wyprowadza teraz wyznaczoną ilość uderzeń. Po trzecim odsunął się na metr, co ja wykorzystałem, wybijając się z ziemi i wbijając miecz w bok potwora. Dzięki wcześniej nałożonemu efektowi krwawienia, oraz tym uderzeniu, zostało mu tylko dwadzieścia pięć procent życia. Puściłem miecz, zlatując na ziemię, po drodze chwytając swój topór i wyrywając go z nogi potwora. Ten ryknął, nagle zbierając powietrze w płucach. Wbiłem topór w ziemię, oczekując jego ataku. Z jego ust buchnął cały strumień ognia. Topór wytworzył naokoło mnie barierę, dzięki efektowi bloku. - Oooo tak... dzięki! Potrzebowałem się ogrzać! - Krzyknąłem ze śmiechem w stronę przeciwnika, przygotowując swój ostatni atak.
Wywołałem umiejętność wzmocnionego uderzenia, unosząc topór wysoko nad sobą. Zostało mu osiemnaście procent. Ostrze świsnęło w powietrzu, zagłębiając się w cielsku bestii. Naga wydał z siebie ostatni żałosny ryk, po chwili dematerializując się. Odetchnąłem z ulgą. Byłem dosłownie wykończony tą walką. Spojrzałem na ranę zostawioną przez potwora. Podniosłem wzrok na okienko z przedmiotami, które mi wypadły. Odzyskałem swój miecz dwuręczny, oraz uzyskałem cztery denary. Żadnego specjalnego przedmiotu. Westchnąłem obojętnie. - Nikt mi nie obiecywał, że zgarnę tu fortunę. - Mruknąłem, wywołując okienko ekwipunku, w poszukiwaniu bandaży. - No to teraz tylko oddać to zadanie i mam wolne na dzień dzisiejszy. - Mruknąłem do siebie, po czym przywołałem konia.

xxx

Ujrzałem wioskę, w której znajdywał się mój zleceniodawca. Jakże spokojne miejsce... Poza tym, całkiem regularnie odwiedzane przez grupy ludzi. Wieś była w stylu nordyckim. Wyjątkowe zdobienia nadawały świetny klimat temu miejscu. Koń zarżał spokojnie, domyślając się o czym myślę. Przez te parę miesięcy, zwierzak zaczął reagować na moje humory, co sprawiało, że miałem wrażenie, jakby chciał ze mną rozmawiać. Uśmiechnąłem się, wyobrażając, co by ludzie pomyśleli, gdyby ujrzeli młodego chłopaczka, który na dodatek gada z koniem. Świr, jak nic. Mury były zachowane w dobrym stanie, chociaż nie miały nawet żadnego użytku. Mimo wszystko, miło było mieć tą świadomość, że są. Przez środek wioski przepływał strumień, teraz zamarznięty. Sama wioska była otoczona tylko pojedynczymi drzewami iglastymi. W okresie wiosennym i letni, dałoby się ujrzeć pola znajdujące się nieopodal.
Wjechałem przez bramę miasta, przyglądając się ludziom. Wszyscy byli wyjątkowo pogodni. Podszedł do mnie strażnik. - Witam! To ty miałeś zabić Nagę? - Zapytał się mnie, z lekką kpiną wypisaną na twarzy. - Owszem... miałem. I to zrobiłem. - Odpowiedziałem spokojnie. Strażnik spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Skoro tu jestem, to znaczy, że go zabiłem, czyż nie? - Odezwałem się ponownie, po czym ruszyłem w stronę chaty kowala. Gdy tylko znalazłem się w jej okolicy zsiadłem z konia, ruszając dalej na piechotę. Zbroja pobrzękiwała przyjemnie przy każdym kroku. Kowal wyszedł mi na spotkanie. - Wulfery! No i co chłopcze, udało ci się? - Zawołał w moją stronę mężczyzna. Był mojego wzrostu i zdecydowanie nie można było o nim powiedzieć, że jest głodomorem. Był to facet naprawdę dobrze odżywiony. - A i owszem. Nie obyło się bez rany, ale zdarza się. Co tam u ciebie Drawusie? - Zapytałem się pogodnie, wymieniając z mężczyzną uścisk dłoni. - Idzie. Pamiętasz, pytałeś mnie, czy dałbyś radę tu wynająć budynek. Popytałem i okazuje się, że tawerna stoi bez właściciela. Jeżeli tylko zapłacisz sto denarów, jest twoja. - Powiedział kowal z widoczną radością na twarzy. Oczy mi się zaświeciły. - Nie gadaj... Naprawdę?! - Zawołałem uradowany. Złapałem kowala w stalowy uścisk. - Dzięki! - Powiedziałem i ruszyłem biegiem w stronę domu Jarla wioski.

Po dwudziestu minutach stanąłem przed opuszczoną tawerną. Była dla mnie piękna. Typowy nordycki budynek. Ściany były zrobione z kamieni, natomiast dach z dachówek drewnianych i belek świerkowych. Był podłużny, bez specjalnych zdobień. Otworzyłem drzwi, wykorzystując dopiero co uzyskany pęk kluczy. Wszedłem do pierwszego pokoju. Był kompletnie opustoszały. Rozejrzałem się naokoło. Sala była spora. Dałoby się tu na luzie wrzucić pełno rzeczy. Ujrzałem ladę i za nią drzwi prowadzące do kuchni. Przy lewej ścianie znajdywały się schody. Deski użyte do budowy podłogi skrzypiały przy każdym kroku. Ruszyłem na górę, przyglądając się zakurzonym ścianom. Gdy tylko postawiłem nogę na najwyższym stopniu, już miałem w głowie jak zagospodaruję to miejsce. Góra posiadała pięć pokoi. Byłem pewien, że każdy służył jako sypialnia. Przy nawet najdrobniejszym kroku, karczma nabierała dla mnie kolorów. Wyobrażałem sobie jak to wszystko będzie wyglądało. Zakochałem się w tym miejscu. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zbiegłem na dół, otwierając gwałtownie drzwi. Zaskoczyłem się tym, kogo w nich ujrzałem. Drawus wszedł bez zaproszenia do środka. Pomimo iż był tylko NPC, zachowywał się jak prawdziwy człowiek. Zaczął się rozglądać naokoło z zachwytem. - I co Wulfery? Wymyśliłeś już co z tym zrobisz? - Zapytał się, zaglądając w każdy zakamarek. - A i owszem. Ponownie otworzę tu tawernę. Tylko problem jest z tym, że nie będę mógł tu spędzać dużo czasu. Masz jakiś pomysł? - Zapytałem się. Ten spojrzał na mnie, po czym na jego twarzy wstąpił uśmiech. - W wiosce jest paru bezrobotnych. Możesz ich zatrudnić do prowadzenia gospody. Będę ich pilnował, aby niczego nie zmajstrowali i przy dłuższej nieobecności wyślę ci list z tym jak idzie! - Odpowiedział szczęśliwy. - Drawusie, jesteś złotym człowiekiem! - Zawołałem uszczęśliwiony, wyjmując cztery denary z sakiewki. - A za twój trud, z odnalezieniem tego miejsca, proszę! - Zawołałem, wręczając mu kasę. Ten uśmiechnął się wdzięcznie. - No to mamy układ. - Odezwał się.

Chapter 3 - Translated

(Basicly, I decided to translate the chapter, just to let people from other countries see what I do in my free time. It was kinda hard to translate, but hope you will like it.)

    Chapter 3 – Beginning of the end
    We brought the wolves fur to the huntsman. He gave each of us, five silver coins, with suggestion, that we may need horses, especially, that soon we will need to travel a lot. When we finally finished that job, we decided to visit tavern. It was almost filled with other players. Inside seemed really comfy. The ceiling was only a bit above my head, so people taller than me had to incline. The tables and benches were made out of oak wood, but the second were covered with wolf fur. In the middle of room, there was stone oven, on which boar meat was cooked. Some parts of the walls were covered with random animal furs, what was giving us really great feeling. Against the front doors, there was counter, and after it kitchen room. We decided to take a seat at one of the places near wall.
    Innkeeper was walking from table to table, giving people their food. Me and my friend decided to order two cramps burning, which cost us one silver coin. - I still can't believe that you managed, to actually meet a girl. But who knows. Envy you Nesti. Maybe I will be lucky enough, to meet one in future. - I was still wondering , how did they picked players. Maybe it was 50/50. Ten thousand girls and boys, to make this whole world more realistic. Nesti looked at me. - It is indeed funny. Maybe I just have natural luck? - He answered me with smile. I rolled my eyes, and decided to observe the inside again. At the table near us, there was a group of people, consuming some kind of a soup. There was a warrior, from the mountain people, elf archer, mystic woman, and heaven human, as a lancer. They were having really intense conversation between each other. After a while, the owner of tavern came to us with our food. I ripped off one of the legs, from my “some time ago” alive chicken. - Interesting... I'm actually really hungry. And this smells so delicious.- I said to Nesti. I took my first bite, thinking in the mean time, if I will actually feel any kind of taste. Instantly, I felt like I have just received a bitch slap from my taste buds. The taste of chicken meat was even better, than I was ever able to feel from real life dish. - Och... my... god... - I heared from my companion, who seemed, like he felt the same thing as me. I was feeling, like in heaven.
    After twenty minutes, when both of our finished dishes were already gone from table, we cam back to our conversation. - I wonder how does the other cities of beginning look like. If they exist... and I think they should.- I was definitely curious about it, because I would like to know, how big is that world. - Sooner or later we will know. By the way... I saw something weird. When I was talking with the elf girl, she said, that she is from Netherland... And she was talking in Pol... - Nesti has jammed in half-word. Same as me, he opened his eyes widely. - We are not talking in Polish! I don't know what kind of language is that, but I know it same well, as Polish...- We both looked at each other surprised. We didn't even saw, that we are talking in other language. I went up with an idea. - Consol. Open overlap. Guide. - After calling out the proper command, a half visible window has appeared on front of me. I went to Table of contents, and searched for anything connected with word “language”. After a while of searching, I found “National language”. After clicking the shortcut, the guide has skipped to around half. - From what they are typing over here, Game Development Company has created kind of language, which we start to use, after logging into game. It allows players, to actually communicate with each other, without a single problem. So that is something ne...-
    In that moment, all of the conversations were cut in half. On front of every player, appeared a window with text “Administrator message”. Some people started to whisper with each other, about what they may want. The video clip has begun. On the beginning, the creator of the game has appeared. Some people actually recognized him. - Welcome users of Diverion Online. I'm the creator of the game, same as the virtual reality helmet “MANY”. That message have on target to warn you all.. The world of Diverion is your new home. No one had heared wrong. From the moment, when the video window has appeared, we removed from your consoles the option to log out. Permanently. From now on, you became the citiziens of this land, as long, as someone won't finish the last quest, which you receive at the 150 level. One more thing. Who dies in the world of game... dies in real life. The helmet “MANY” after your death will create short circuit, which will cause your hear to stop, and will destroy your brain. From now on, 18 549 players, have on task. To finish the game, without dying. Don't take it as penalty. Treat it, as a reward. Helmets will keep your whole body alive, for the whole time you are in game, as well as keep your body metabolism in low condition, so you will be able to stay alive for long time. The battery, which is implemented in the machine, will allow you to survive a month, without power source, but the try of taking the helmet off your heads, will result you to die. One day for year, you will heave the possibility to contact with your families, with special item, which you will receive at the New Year Eve. At the midnight hour, it will disappear from you equipment for the duration of whole year. Your characters will be given back default look, so you will play as you from real life. Good luck. - Heart of every single player has stopped for a quick moment.
    Everyone was looking at the empty space, where a while ago there was a message. I started to hear panic commands of people, trying to log off. In one moment, I realized the meaning of those words. I looked at Nesti. I grabbed his arm, and pulled him out of the tavern. He wasn't even resisting. He looked like him, from real life. I knew that the same thing happened to me. I stopped few meters away from tavern, turn to him, and bitch slapped him. He woke up from the confusion. - But... why... we can't..? - His voice was crushing. I felt the same thing as him, but I knew, that it is not the time, to sit and cry. - That's why or fuck sake. If there is no enter, then we need to survive. We need to organize a group. Who we need it healer and archer. Look after the second one. - This was the only possibility to stay alive. Alone, we didn't had a big chance, because we didn't even knew how the game engine is working. I saw lot of people, running around without real purpose. How I though, half of the players were girls. I saw someone, sitting under one of the house walls, hiding face in hands. It was a girl, with healer class. I didn't wanted to be rude, and use her moment of weakness, but I just had to help. - We will meet at the huntsman house. -
    I moved quickly to the girl. When I stopped just on front of her, I putted my hand at her arm. She looked a bit younger than me. I guess, around 15-16 years old. She looked up at me. I smiled to her, trying to don't show any fear. - There is nothing to worry about. Everything will be fine. - I tried to talk, how softly I could. She was only a bit smaller than me. Her long auburn hair were freely falling at her back. They could reach her waist. Her eyes were in the light green color. She looked friendly, due to her soft features. Instantly, she hugged me, how hard she could. - I'm scared. - She cried. - Everyone is. The most important thing, is that now, we need to stick with each other, and fight for our safety.- I answered her. I gently hugged her. It was obvious, that she had to cry now, to clam down a bit. I know what she felt like. We were putted on front on the question, if we want to die right away, or if we want to give it a shot, and fight for our life. We stood like this, for good four minutes, before she stopped crying. - Can you... Can you promise me, that I will be safe? - I stiffened. I didn't wanted to promise her something, what I won't be able to keep. I couldn't have forgot myself, if something bad would have happened to her. - Sadly... I can't. But I can promise, that I will give my best effort, to keep you safe. - I said. - I think... it should be fair enough for me. Thank you... really. - She answered, with already more calmed voice. I opened the console, and added her to group. When she accepted, I saw, that her name was Lotty. - We need to go. My friend is probably already waiting. - After those words, I grabbed her hand, and moved to the regroup place. She obediently followed me, squeezing my hand.
    Finally we managed to break though that crowd of people, running around without single purpose. Nesti was already standing near Gerom house, with some boy, who had bow on his arm. Before anyone could say anything, I added the guy to group. - We need to buy horses, and off we go. As soon, as we will get some experience boost, we will be a bit safer. - After those words, I lead the way to stable. Lotty was still squeezing my hand. When I was few meters away, I heard NPC shouting after us – Good luck Wulfery! Be careful! - I looked at him for a second, and smiled weakly.
    Nesti reached up to me. - Wulfy... I wanted to apologise, for that moemnt of weakness. That archers name is Alaus. He seems like organized dude, although, I'm not sure about it. - I didn't had time to look closer at the additional member of group. I will see, how useful he will be in fight. That is the most important part I think. - We will see, how useful he is. Now we don't have time for this. - When I finished my sentence, stable appeared on front of us. Expect us, and the stable owner, there was no-one around. - Maybe we are the only one, who though about it... but I'm not sure about that. - I whispered to myself. We went to the owner. - Hello... Do you maybe have four horses, for me and my friends? The NPC turned to me. He looked closely at us, and went to the stable. Soon after that, he went out of it, leading four horses, already saddled up. All were in the same chestnut color. - Fifteen silver coins. - After those words, he pulled the open hand to me. I knew that I have enough money at me right now, so to don't waste time, I just gave it to him. Maybe later I will have some time, to talk about some payback for that from rest. Stable-master gave me the control over horses, and went back to his old job, so sleeping at the chair. I quickly signed each horse, to proper member of team. - Let's don't waste more time. On horses and off we go. - After those words, I helped Lotty to settle down. Soon after, I was already on the horse. When we all were already ready, I grabbed the reins and lead the horse to the gate, leading out of village.
    - We need to move away from the city, and look after some mobs, which will allow us, to actually gain some proper experience and gold. Sooner or later, rest will think the same way, and then breaking out of the early level would take ages, as every proper spawn point for mobs would be already controlled by other group. Hopefully we won't meet any Player Killers. Humans from nature are doing evil thins. Be careful, with who you trust. - I was sure, that community will soon get more organized, but at the moment, there are going to be massive fights. Probably lot of people will die, just because they went into argue with other nervous player. In cities, you can't fight with other people, but in wilderness, you may be attacked by a single moron, or by a whole bandit group.
    We were already far from the city of beginning, although the forrest was going on unstopped. I saw a group of forest dryads on our left. I quickly pulled the reins to me, and stopped horse. After it, I jumped off, and went quickly to help Lotty. As we were all already on ground, I turned toward the archer companion. - You... Alaus right? Can you hit one of them, from this distance? - I asked him, during thinking over possible script of attack for dryads. The boy seemed like older than me. He was dark haired, with slight beard. His eyes had intense green color. He wasn't same broad-shouldered as Nesti, though, definitely more than me. Even though, he was a bit smaller than me. - Without a single problem. It will be around one hundred meters. - After those words, he pulled him bow from his shoulder, and took one bow out of quiver. He put it on the string, and pulled to the limit. After five seconds of aiming, the arrow went out with big speed, and loud whistle. I saw how it travels all the way, to finally hit our opponent right in the arm. Dryad turned toward us, and during summoning bunch of spells, run in our direction. I took a long step, to stand the ground on front of Lotty. Same did Nesti towards Alaus. We both placed our weapons in the defense position, blocking the incoming green mystic arrows. The dryad was getting closer with every single second, summoning more skills of the way. When she was few meters on front of us, I pulled my heavy axe up, and took a quick swing from left, and Nesti tried to make quick stab with his dual-handed sword. Dryad blocked my attack with a spell, and summoned in the mean-time a boar, which took the hit of Nesti on itself. Over the arm of my friend, next arrow went all the short way, and hit Dryad in the other arm. Her life bar has went half the way down. In this moment, Dryad made impossibly quick turn towards me, and attacked with her claws. Her whole body was made out of wood, expect hairs, which were leafs. Before I could even react, her attack reached me, and destroyed bit of armor, also leaving a long shallow injury. I didn't cared about it a lot, and made another swing at her from up this time. She wanted to make dodge, but Nesti stabbed directly her side. This has blocked her possiblity of move, for long enough, to let the axe dip in her head. After few seconds, she has dematerialized. Due to her attack, I lost ten percent of my life. If I would have to deal with her alone, it would have probably end way worse than only that. I looked at Lotty with smile and asked. - Miss... will you be able to fix this injury pleas? I mean, the blood is kinda messing my armor! - She smiled back towards me, and started to heal my wound with special spell. When she was healing the wound, both my body and armor was getting re-constructed.
    It's been few hours, since players were informed, that this land is their new world. From statistics, it seemed like over five hundreds of players were already dead. The moon was somewhere at the sky, but I didn't even wanted to search for it. I was looking at the campfire, which I had to keep going on, as it was defending us from the creatures, who were automatically getting focused, when we were around. Somewhere near camp, I could hear some little waterfall, which was only adding epicness to this moment. I could hear around as well hooting owl. At least I had time to over think it all... I slowly started to understand, what has happened. It is possible, that we will stay here for a really long time. For now, we only reached level three, out of 150. It is really not a lot. And what more, with the raise of the level, amount of required experience will rise as well. Even though, that now, monsters were easy to beat up, with the passing of time, they will get more dangerous. I can only hope, that I will manage to get into some guild. It will either help me to survive, or kill me faster. I started to think, about what I left in real life. Parents, few friends, uncleaned room, and probably turned on light in the dinning room. Funny. Even though, that I was separeted from this all, I couldn't even feel any kind of sadness. Parents never gave a lot of care about what I was doing. More were doing friends with who I was playing in the online games. Everyone was always busy doing something else, so I had to learn how to live alone. Maybe... Diverion Online, was a new chance for me? Chance for a new life? To fix my mistakes? I changed a lot, after only one day. From small kid, who always needed some help, into man. I have to decide sometimes, about really hard things. I gave Lotty promise, to keep her safe. This world is dangerous, but it allows me, to find in me, the side, which I always dreamed about.
    I heard rustling. My eyes went to the source of the sound. Lotty had sit down, and look at me, with her sleepy eyes. - Sleep. I'm taking care over us. - She smiled with appreciate, and went back to sleep.

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 5 - Rozstanie

Rozdział 5 - Rozstanie
Miasto znajdowało się przed nami. Olbrzymie mury nadawały majestat tej chwili. Na niebie widać było tylko pojedyncze małe chmurki. Słońce przyjemnie grzało, dając nam poczucie bezpieczeństwa. Nad miastem dało się wyczuć aurę spokoju. - No... to jest coś wielkiego. Kto by się spodziewał, że w grze można stworzyć coś... takiego. - Odezwała się Lotty, jadąca obok mnie. - Nie da się zaprzeczyć, że pomimo iż Game Development Company jest bandą skurwysynów, mają rozmach. - Odpowiedziałem jej z delikatnym uśmiechem.
Wczorajsze wydarzenia powoli mi się zacierały w głowie. Dalej odczuwałem brzemię odebrania komuś życia, ale zrozumiałem, że to jest teraz naturalny cykl w tym świecie. Ktoś musi umrzeć, by inni mogli przeżyć. W ciągu dwóch dni, Ponad półtora tysiąca graczy zginęło. I miałem w głowie tą małą myśl, że część z nich to też moja wina.
- Co racja to racja. Nie możemy patrzeć na ten świat jak na więzienie. Doceńmy piękno chwili. - Odezwał się Alaus z uśmiechem. Chłopak był wyjątkowo otwarty w stosunku do nas. Z początku wydawał się tajemniczy, lecz teraz był częścią drużyny. Mury były w odcieniu bieli, nadającej im anielskiego wyglądu. Wieże oddalone od siebie o około pół kilometra każda zdawały się przeolbrzymie jak góry. Na ich szczytach znajdywały się flagi w czerwono-złotych barwach, powiewające na lekkim letnim wietrze.
- Gdy już się tam znajdziemy, przyda mi się kupić jakieś ubrania. Jeżdżenie tylko w zbroi może być wyjątkowo niebezpieczne, na dłuższą metę. - Stwierdziłem, czując jak pancerz z chwili na chwilę robi się coraz cięższy, pod wpływem mojego zmęczenia. Za murami dało się ujrzeć setki budynków. Na planie miasta, można byłoby stwierdzić, że jest to jeden wielki labirynt. Gdyby nie było możliwości wywołania mapy, zapewne nawet nie ryzykowałbym podróży tutaj. - Chyba każdemu by się to przydało. - Stwierdził Nesti, przyglądając się Kamarionowi. - Ale i tak, pierwsze co zrobimy, to cukiernia. Tak jak ustaliliśmy! - Zawołał. Uśmiechnąłem się lekko.
Znajdowaliśmy się już około kilometra od bramy. Była przeolbrzymia. Chociaż porównując ją z murami, wypadała blado. Obok nas przejechała właśnie galopem jakaś dziewczyna, z rasy ludzi nieba. - Widzę, że niektórym się strasznie spieszy. - Stwierdził Alaus, odprowadzając dziewczę wzrokiem. - Może ma swoje powody. - Stwierdziłem obojętnie. Jestem pewien, że tylko nieliczni, myślą o tej grze jak o darze dla nas, od GDC. My się staraliśmy... chociaż nie było łatwo.
Przyjrzałem się grupie osób, stojących parę set metrów przed nami. Byli graczami, co do tego, nie miałem wątpliwości. Było ich koło szesnastu. - A to co..? Czyżby ktoś zakładał gildię? - Zagadał Nesti, gdy tylko ujrzał to co ja. - Całkiem możliwe. Nie wiem, czy chce się o tym teraz przekonać. - Odpowiedziałem.
Gdy po dwóch minutach mijaliśmy tą grupę, jedna osoba spojrzała na nas. Był to chłopak koło dwudziestki, z rasy elfów. Był wojownikiem, władającym dwoma mieczami. Gdy tylko ujrzał Lotty, oczy zaświeciły mu się i podekscytowany zagadał jednego z lansjerów. Ten spojrzał na dziewczynę i kiwnął głową, dosiadając konia i ruszając w naszą stronę spokojnym marszem, wiedząc, że i tak nas nadgoni.
Po chwili zrównał się z Alausem, który jechał na końcu i zagadał go. - Powiedz mi chłopczyku, kto tu dowodzi? - Zapytał się, przyglądając nam się, każdemu z osobna. - Chłopczykiem możesz nazywać sobie swoich znajomych. Do mnie łaskawie odzywaj się per Pan. - Odpowiedział mu Alaus agresywnie. Sam miałem ochotę przywalić temu kretynowi w twarz. Zapewne byliśmy dwa poziomy przed nim, co jak na chwilę obecną miało duże znaczenie. W ciągu dzisiejszej drogi, trwającej trzy godziny, udało nam się dociągnąć do poziomu ósmego.
- Ej, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawski. - Alaus odburknął mu tylko na tę zaczepkę. Facet zwrócił się nagle w moją stronę, pewnie ze względu na to, że jechałem na początku. - Te, dzieciaku! Poczekaj chwilę! - Zawołał. Ani mi się śniło zwalniać. Ten tylko westchnął i spiął konia, zmuszając go do wolnego truchtu. Był łysy, z rasy ludzi. Mierzył koło metra dziewięćdziesiąt. Nie był super napakowany, ale mięśnie były bardziej widoczne niż u mnie. - Powiedz mi... czy ta tutaj damulka, miałaby ochotę dołączyć do naszej gildii? Szukamy uzdrowiciela, bądź uzdrowicielki, a ze względu na deficyt tej klasy, byśmy byli w stanie zapłacić naprawdę sporo. - W jego głosie słychać było pewność siebie, graniczącą z czystym chamstwem. - Jeżeli jesteś skłonny oddać swoje życie za tę dziewczynę, to możesz spróbować się ze mną zmierzyć. - Stwierdziłem zły.
Podczas pojedynku, który zdarzyło mi się już raz ujrzeć, poziom życia schodził maksymalnie do pięćdziesięciu procent. - O zobaczcie. Taki młody, a już fika. Dobra dzieciaku! Zobaczmy, jak się sprawisz w walce, z potężnym Kyriusem! - Krzyknął, zeskakując z konia. Nawet nie sądziłem, że ten kretyn będzie miał tyle odwagi. Nesti poruszył się gwałtownie na koniu, chcąc samemu stawić mu czoła. - Odpuść. Dam sobie z nim radę. - Powiedziałem chłodno w stronę przyjaciela.
Byliśmy już w zasięgu działanie bezpiecznej strefy, więc nic nam tu nie groziło. Zszedłem powoli z konia, wyciągając topór zza pleców. Ktoś z gildii lansjera zobaczył co nadchodzi i zwołał resztę, chcąc poobserwować. Nagle zrobił się naokoło nas mały tłumek. Słyszałem ludzi pokrzykujących między sobą, robiąc zakłady. Tylko jedna, czy dwie osoby postawiły na mnie, reszta na tego całego Kyriusa. Podniosłem delikatnie lewy kącik ust. Nie byłem pewny wygranej, nie znając poziomu tego zadufanego faceta, ale byłem pewien, że miałem od niego więcej wrodzonych umiejętności. Skoro miał tak dużą grupę i zdołał ją zorganizować, musiało to znaczyć, że zmarnował już dużo czasu, nie zbierając żadnego doświadczenia.
- No zobaczcie! Grupa dzieci myśli, że są od nas lepsi! - Zawołał lansjer na zaczepkę. W tej chwili coś do mnie dotarło. My wszyscy mieliśmy koło szesnastu lat, gdy ich grupa składała się w większości z dwudziestolatków. Byliśmy dziećmi. Ale to nie zmieniało faktu, że tutaj, wiek nie grał roli. - Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. - Odpowiedziałem mu spokojnie. Lotty podeszła do mnie. - Bądź ostrożny. Proszę. - Spojrzałem na nią z uśmiechem. - A czy ja wyglądam, jakbym miał zamiar dać się pokonać? - Odpowiedziałem jej ze śmiechem. Wbiłem topór w ziemię i się o niego oparłem, kierując wzrok na lansjera. - To co, rzucasz to wyzwanie, czy będziesz dalej się chełpił? - Zobaczyłem, jak mężczyzna zaczyna się wkurzać. O to mi chodziło.
Wywołał gwałtownie konsolę i wybrał opcję pojedynku. Pojawiło się przede mną okienko z informacją. - Myślałem, że się już nigdy nie zdecydujesz. - Zadrwiłem z mężczyzny, powoli odsuwając się od topora. Złapałem go lewą ręką, a następnie prawą wybrałem zielony przycisk na okienku. Pojawił się między nami napis. *Pojedynek pomiędzy graczem Wulfery a graczem Kyrius. Start za 10...* Odliczanie. Dobrze. Będę miał chwilę, aby ustawić się w odpowiedniej pozycji. Złapałem broń w prawą dłoń, następnie zarzucając ją sobie za ramię. Zostały trzy sekundy. Lansjer był zdecydowanie podminowany moimi wcześniejszymi uwagami, z czego nie ma się jak dziwić. Jakby nie patrzeć, „młokos” myśli, że jest lepszy od niego.
Gdy tylko odliczanie się skończyło, mężczyzna wystrzelił gwałtownie, wypychając lancę przed siebie, próbując zakończyć ten pojedynek jak najszybciej. Gdy znalazł się niebezpiecznie blisko, wykonałem szybki krok w lewo, przez co minął mnie gwałtownie, próbując zatrzymać się, tracąc częściowo równowagę. Wykonałem szybki zamach toporem, przejeżdżając mu ostrzem po plecach, zostawiając długą ranę. Stracił dziesięć procent życia. Część z obserwatorów krzyknęła, bardziej przejęta swoimi pieniędzmi, niż losem przywódcy. Ten jęknął cicho, odczuwając efekty uderzenia. Odwrócił się z mordem w oczach. Wiedziałem, że zabawa się dopiero zaczyna. Wyprowadził szybkie pchnięcie, celując w brzuch. Opuściłem topór, wykonując blok idealnie na czas, tak, że ponownie przeciwnik zachwiał się.
Miał problemy z równowagą. To była dla mnie wyjątkowo dobra możliwość do szybkiego zakończenia walki. Wykonałem zamach toporem znad głowy, uderzając z pełną premedytacją w jego stalową tarczę. Iskry poleciały pod siłą uderzenia. Ten, myśląc, że zyskał przewagę, wybił się przed siebie, próbując wykonać ponownie pchnięcie. Wiedziałem, że to zrobi. Odsunąłem się w ostatniej chwili, przez co znowu zaczął tracić równowagę. Teraz była chwila, by mu pomóc. Gdy tylko znalazł się pół kroku za mną, wykorzystałem rękojeść topora, by uderzyć go w plecy. Wraz z dodatkowym ciosem, mężczyzna poleciał na ziemię. Usłyszałem jak cała jego zbroja grzechocze pod siłą upadku. Odwróciłem się w jego stronę, podnosząc topór do finalnego uderzenia. Zbliżyłem się powoli, stając i będąc gotowym zakończyć tę farsę.
Nagle zbladłem. Znowu ujrzałem twarz bandyty. Ręce mi zadrżały. Nie chciałem tego zrobić. Nie chciałem znowu przez to przechodzić. Przecież miałem pomagać ludziom. Topór zaczął mi ciążyć nad głową. Nesti zauważył tą chwilę wahania. Chciał krzyknąć, by mnie ostrzec, lecz za późno. Lansjer obrócił się gwałtownie, tak, aby leżeć na plecach i wypchnął lancę przed siebie. Ta trafiła idealnie w brzuch, przechodząc na wylot bez żadnego problemu. Spojrzałem szeroko otwartymi oczami na jego broń. Spadło mi dwadzieścia procent życia i z każdą sekundą przez brak możliwości zasklepienia rany, o procent więcej. Musiałem to skończyć. Złapałem lewą ręką za lancę i robiąc słaby krok przed siebie, przysunąłem się bliżej do mojego przeciwnika. Ten spojrzał szeroko otwartymi oczami na to co chciałem zrobić. Uniosłem topór w prawej dłoni. - Tym razem już się nie powstrzymam. - Odpowiedziałem z zimnym uśmiechem.
Zbierając w sobie całą siłę jaka we mnie została, opuściłem gwałtownie topór, wbijając go centralnie w pierś przeciwnika. Dzięki sile uderzenia i współczynnikowi grawitacji, zadałem mu dokładnie czterdzieści pięć procent życia. Tyle by odebrać mu te, które mu zostało i te które zdążył zregenerować. Nad nami pokazał się napis głoszący *Koniec walki! Zwycięzcą jest gracz Wulfery!* Mimo wszystko, utraciłem czterdzieści pięć procent życia. Będę musiał być ostrożniejszy na przyszłość, aby unikać aż tak wielkiego zagrożenia.
W gildii lansjera rozbrzmiały okrzyki wściekłości, gdy większość ludzi straciła całkiem pokaźne sumki kasy i istne wiwaty radości, tych którzy zdobyli te pieniądze. Gdy tylko pojedynek się skończył, lanca stała się niematerialna, przenikając przez moje ciało.
Nie mając niczego, na czym mógłbym się oprzeć, opadłem słabo na ziemię, siadając. Po sekundzie znaleźli się obok mnie wszyscy przyjaciele. - Kretynie... nie wahaj się następnym razem! To był tylko pojedynek! Nie miałeś szansy mu zrobić prawdziwej krzywdy. - Powiedział do mnie zirytowany Nesti. Mój oddech był stosunkowo płytki. Im mniej życia się miało, tym współczynnik wytrzymałości malał. Gdy ilość życia spadała do dziesięciu procent, pojawiała się możliwość utraty przytomności. Nie mogłem się nawet skupić na jednym konkretnym punkcie. Lotty zaczęła przywoływać umiejętności leczące. Gdy tylko pierwsze procenty życia zaczęły mi wracać, mój stan znacznie się poprawił. - Dziękuje... - Powiedziałem już normalnym głosem do Lotty. Nesti wstał i wyciągnął do mnie rękę. - No wstawaj głupku. Tak swoją drogą, to gratuluję wygranej. - Powiedział. Złapałem go za dłoń, podnosząc się z ziemi.
Spojrzałem w stronę Kyriusa. Facet odganiał od siebie członków gildii. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Podszedłem do niego. - Wygrał lepszy. Mimo wszystko, gratuluję walki. - Powiedziałem, wyciągając dłoń w jego stronę. Ten ją odepchnął wkurzony. - Miałeś farta głupi dzieciaku! - Krzyknął, po czym odwrócił się w stronę swojego konia. Spojrzał jeszcze przez ramię w stronę Lotty. - A ty, jeżeli znudzi Ci się towarzystwo dzieci i będziesz chciała towarzystwa prawdziwego mężczyzny, to wiesz gdzie mnie szukać. - Gdy tylko usłyszałem te słowa, miałem ochotę jeszcze raz mu wbić topór, tym razem między oczy, ale powstrzymałem się. - Oprócz walki, trzeba też umieć przegrywać. - Rzuciłem jeszcze za nim, wracając do Nestiego i reszty. Alaus podał mi jednego denara. Spojrzałem szeroko otwartymi oczyma na niego. - No co? Założyłem się z tymi kretynami, że wygrasz. Ja zgarniam trzy denary, ale nie mogłem zapomnieć o tobie! - Powiedział szczęśliwy. Uśmiechnąłem się do niego. - Tyle dobrego, że oprócz samego bubka, zrobiliśmy też jego pachołków w cztery litery. - Odpowiedziałem ze śmiechem. Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy przed siebie. W końcu miasto czekało.

xxx

Wyszliśmy z cukierni. Byłem dosłownie objedzony. - O mój boże... To było takie cudowne! Nigdy w życiu nie jadłem lepszych słodyczy! - Wykrzyknął Nesti, cały szczęśliwy. - Nie ma co... było z czego wybierać. A wy co sądzicie? - Zwróciłem się do Lotty i Alausa. - Jak dla mnie było okey, chociaż nie jestem fanem słodyczy. - Odpowiedział chłopak. Zamówił z nas najmniej. - A ja sądzę, że było świetnie. Eklerki były cudowne! A poza tym, tutaj nie trzeba martwić się tak strasznie o wagę. - Zauważyła Lotty ze śmiechem. Konie zostawiliśmy w stajni, przy bramie miasta.
- No to teraz na targ, czyż nie? Musimy ogarnąć lepszy ekwipunek, jakieś stroje codzienne i prowiant. - Powiedziałem, nadając kierunek grupie. Nie minęły nawet trzy minuty, gdy znaleźliśmy się przed zatłoczonym placem targowym. Było tu parę tysięcy graczy. Po środku targu znajdowała się fontanna, z rzeźbą anioła, o wysokości będzie z dziesięciu metrów. Naokoło placu targowego znajdowało się pełno sklepów, tawern, domów i innych miejsc tego typu. - Wow... no to by dużo tłumaczyło. - Powiedział Alaus, widząc całe to zbiorowisko. - To co, rozdzielamy się i za pół godziny tutaj? - Zapytałem się. - Mi to pasuje. - Odpowiedział Nesti, nie czekając na resztę. To samo zrobił Alaus.
Lotty złapała mnie za rękę. - To prowadź. - Powiedziała. Z początku byłem zaskoczony, ale postarałem się tego nie ukazywać. Ruszyliśmy w tłok. Wszędzie na około dało się słyszeć rozmowy, nawoływania, oraz wybuchy śmiechu. Stanęliśmy przy pierwszym stoisku. Spojrzałem na handlarkę. - Witam! Czy mógłbym się dowiedzieć, co pani może mi zaoferować? - Zapytałem się z uśmiechem. Ta spojrzała na mnie pogodnie. - Oczywiście złociutki! Mam tutaj stroje dla każdego! - Powiedziała szczęśliwa. Spojrzałem na Lotty zadowolony. - No to co byś chciała? - Zapytałem się. Ta zaczęła myśleć intensywnie. - A może... może mają jeansy? - Zapytała się nieśmiało. Niby wydawało się wręcz głupie, ale czemu by nie sprawdzić. Zadałem handlarce pytanie o dany typ spodni. - Ależ oczywiście! - Zawołała, wywołując przed dziewczyną okienko handlu. - A ma pani może jeszcze jakąś białą koszulkę? Może być obcisła. - Zapytała się moja towarzyszka. Po sekundzie od zadania pytania, w okienku pojawił się nowy podpunkt. Cała uradowana wpisała odpowiednią sumę, po czym, gdy tylko pojawiły się przedmioty w ekwipunku, założyła je na siebie.
Spojrzałem na nią z podziwem. Gdy schowała płaszcz, wyglądała wręcz szałowo. - Wow... znaczy się... wyglądasz nieźle. - Powiedziałem, onieśmielony jej urodą. Kasztanowe długie włosy świetnie podkreślały jej delikatne rysy. Uśmiechnęła się szeroko do mnie. - Dziękuje Ci bardzo. - Po czym stanęła, czekając aż ja załatwię sprawę z zakupami. - Poproszę... czarną koszulkę i spodnie bojówki. Najlepiej w zielonych barwach moro. - Po skończeniu wypowiedzi, zobaczyłem okienko z moim zamówieniem. Uiściłem opłatę i założyłem bez zwłoki ubrania. Wyglądałem dokładnie tak, jak w prawdziwym życiu. - Oh... brakowało mi tego. - Stwierdziłem z uśmiechem. Lotty przyjrzała mi się dokładnie. - Nawet ci pasuje. - Stwierdziła krytycznie, po czym zaśmiała się nieśmiało. - Oj tam, narzekasz. - Powiedziałem. Rozglądnąłem się naokoło, za jakimiś innymi ważnymi straganami. - Popatrz... tam jest jakiś npc. Na mapie pokazuje, że jest nauczycielem walki wręcz. Obok niego, stoi nauczycielka magii. Coś dla nas! - Zauważyłem, wskazując dwie osoby przy jednym z budynków. Co chwila podchodzili do nich ludzie, po czym znikali w tłumie. - Można zobaczyć, co takiego tam znajdziemy. - Stwierdziła Lotty cała szczęśliwa. Czekało nas całkiem ciężkie południe... na zakupach w grze. Do czego to doszło...

xxx

Pod wieczór spotkaliśmy się w tawernie. Zarówno Nesti i Alaus od kiedy wrócili, byli jacyś tacy... niemrawi. Nie wiedziałem co mogło ich trapić. Wynajęliśmy dwa pokoje, jeden dla Lotty i jeden dla reszty. Przed pójściem spać, Nesti powiedział, że będzie nam jeszcze musiał coś powiedzieć. Gdy ulokowaliśmy się przy jednym ze stolików, rozejrzałem się po pokoju. Było pustawo. Tylko trzy, czy cztery inne osoby. Sama tawerna była bardziej przestronna niż ta, w której po raz pierwszy byliśmy. Ściany były pomarańczowe, na ścianach znajdowało się pełno lamp naftowych. Spojrzałem na godzinę w konsoli. Była północ.
- Więc... Jest coś ważnego, o czym chciałem z wami pogadać. - Zaczął Nesti. Wyglądał na mocno przygnębionego. Alaus siedział cicho, ze spuszczonym wzrokiem. - A więc... Wulfy, nie wiem jak Ci to powiedzieć. Ja... spotkałem moich znajomych. I... wiesz. Tą elfkę. Pogadaliśmy trochę i cóż... Walnę prosto z mostu. Opuszczam grupę. Razem z nimi i jeszcze dwójką innych organizujemy wyprawę. Tyle, że reszta postawiła ultimatum. Mieli tylko jedno miejsce. Wiem, że stawiam was w okrutnej pozycji, ale chyba mnie zrozumiecie... Myślałem, że nie żyją. I jeszcze ta elfka... Ja... - Zaciął się. Starałem się zrozumieć to, co do nas mówił, ale im bardziej się starałem, tym mniej to rozumiałem. Mimo wszystko, wiedziałem o co chodzi. Spojrzałem na niego, starając zachować się emocje na wodzy. - Jeżeli to jest twoja wola, to nie mam prawa Cię zatrzymywać. Akceptuję twoją decyzję, choć nie będę kłamał. Jest to dla mnie naprawdę duży cios. - Powiedziałem, próbując zachować obojętność głosu. - Przepraszam... ale ja też muszę was opuścić. Przyjaciele mnie potrzebują. Ale, jest tego dobra strona. Mógłbym się postarać, aby cie przyjęli Wulfery. Tyle, że z Lotty będzie większy problem. - Powiedział Alaus. No pięknie. Zaatakowany na dwa fronty. Właśnie zrozumiałem, że nasza grupa się rozpadała. I to zapewne na amen. - Ja... potrzebuję o tym pomyśleć. Wrócę za godzinę... czy dwie. - Odpowiedziałem słabo, wstając od stołu i kierując się w stronę drzwi frontowych.
Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, chciałem krzyczeć. - Żesz kurwa... Nic nie idzie po mojej myśli. - Odezwałem się, ruszając przed siebie. - Nie damy rady z Lotty przebić się przez to wszystko. Pojedynczo może i by się udało, ale nie dam rady kryć jej i walczyć. - Próbowałem w jakikolwiek sposób zrozumieć, co powinienem zrobić. Nagle coś mi zaświtało w głowie. Wyjątkowo nieprzyjemna myśl.

xxx

Wróciłem o drugiej w nocy do tawerny. Wszyscy już spali. Wszedłem po cichu na górę, z bijącym sercem. Drewno skrzypiało pod naciskiem moich butów. Im stawiałem wyżej kroki, tym ciężej mi było zaakceptować to, co uczyniłem. Ale musiałem. Po prostu musiałem. Dla jej dobra. Stanąłem przed drzwiami, za którymi znajdował się pokój Lotty. Podniosłem rękę i słabo zapukałem. Po chwili usłyszałem zgrzyt zamku, by ujrzeć jak drzwi się otwierają. Ujrzałem Lotty w piżamie, którą dzisiaj kupiła. Spojrzała na mnie zaspanymi oczyma. Jej kasztanowe włosy były w nieładzie. - Hej... Mogę wejść? - Zapytałem się. Wiedziałem, że byłem blady. Poza tym, mój głos wskazywał duży stres. - Co... tak jasne... nie ma problemu. - Odezwała się, otwierając szerzej drzwi.
Przestąpiłem przez próg, stając na środku izby. - Może lepiej będzie, jak usiądziesz. - Powiedziałem, odwrócony do niej plecami. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w twarz. Bałem się. - Coś się stało..? - Odezwała się niepewnie. Musiałem się w końcu na to zebrać. Nie było innej opcji. - Posłuchaj... obiecałem, że postaram się Ciebie obronić, nieważne co się stanie. I... nie dałbym teraz rady, gdybyś ze mną poszła. Za dużo byśmy ryzykowali. - Starałem się nie okazywać uczyć podczas mówienia, chociaż oczy miałem już zaszklone. - Więc niestety wpadłem na pewien pomysł. Pamiętasz tą grupę, którą dzisiaj rano spotkaliśmy? Poszedłem do nich i powiedziałem, że do nich dołączysz. - Przy ostatnim słowie, głos mi się załamał. Usłyszałem jak Lotty wciąga gwałtownie powietrze. - Ale... ja nie chcę być bezpieczna... z tobą! Obiecałeś, że będziesz mnie bronił! A jak to ma niby mi pomóc?! Oni nie umieją się nawet zająć sobą nawzajem! - Odpowiedziała zdenerwowana. Wiedziałem, że płakała. - Będziesz z nimi bezpieczniejsza niż ze mną. Jest ich więcej i upewniłem się, że przywódca zrobi wszystko aby Cię obronić. - Odpowiedziałem, próbując ostatkiem sił powstrzymać się od płaczu. - Czy pomyślałeś chwilę o mnie?! O tym co ja chcę zrobić?! Nigdzie nie pójdę, jeżeli ty nie będziesz ze mną! - Krzyknęła zrozpaczona. - Potrzebują tylko uzdrowiciela. Byłbym im kulą u nogi. Jutro do nich dołączysz. Przykro mi... ale zależy mi tylko na twoim bezpieczeństwie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś Ci się stało. Dlatego to zrobiłem. Uwierz, to jest tak samo ciężkie dla Ciebie, jak i dla mnie. - Wiedziałem, ze mnie znienawidzi po tym.

Wiedziałem też, że to zapewne ostatni raz gdy ją widzę. Obiecałem sobie, że jutro z rana wyruszę w podróż. Nie mogłem tutaj zostać, ze świadomością, że wszyscy moi towarzysze mnie opuścili, a dziewczynę na której mi tak bardzo zależało, własnowolnie oddałem do grupy której kompletnie nie znałem. Słyszałem jak płacze. Odwróciłem się powoli do niej i podszedłem. Złapałem jej ręce. - Obiecaj mi jedno... że nie zginiesz. Że dotrwasz do końca. Do zakończenia gry. - Wyszeptałem w jej stronę. Spojrzała na mnie, z oczami wypełnionymi łzami. - Ja obiecałem ci, że zrobię wszystko, abyś była bezpieczna, więc teraz twoja kolej, aby się odpłacić. Po prostu mi to obiecaj... - Odezwałem się ponownie. Serce pękało mi na pół, ze świadomością, że to ja doprowadziłem ją do łez. Nie chciałem tego, ale musiałem. - Ja... dobrze... ale... czy tą ostatnią noc... możesz spać ze mną? - Zapytała się. Częściowo się tego spodziewałem. - Nie ma problemu. I pamiętaj. Musisz być dzielna. Nie przejmuj się tym, co kto inny powie, jeżeli poczujesz się zagrożona, wykorzystaj zwój teleportacji i uciekaj. Masz przeżyć. Dla mnie. - Powiedziałem z uśmiechem, prawą dłonią ścierając łzę z jej policzka. Uśmiechnęła się słabo. - Obiecuję... -