Rozdział 4 – Podróż
Rozglądałem się spokojnie naokoło.
Byliśmy już cały dzień drogi od Miasta początku. Gęsty
las dawno temu się skończył, zastąpiony farmami. Było
tu pełno pól, z przeróżnymi typami roślin
uprawnych. Pojedyncze domy farmerów przewijały się
tu i tam. My kierowaliśmy się drogą prowadzącą do
dużego miasta, zwanego Kamarion.
Już wiele razy robiliśmy postoje, podczas
naszej trasy. Wiedziałem, że większość graczy już nas
musiała wyprzedzić, ale dzięki temu powinniśmy być w
przód z doświadczeniem. Udało nam się dobić już
szósty poziom. Spojrzałem za siebie, na resztę
grupy. Nesti prowadził jakąś rozmowę z Alausem, a Lotty
rozglądała się po polach z zachwytem. Ponownie
spojrzałem przed siebie. Wiedziałem, że traktują mnie
jak przywódcę. I to mnie martwiło. Nie chciałem
brać odpowiedzialności za dobro ich wszystkich.
xxx
- Wulfy, powiedz no mi, czy sądzisz, że
w Kamarionie znajdziemy jakiś sklep cukierniczy? Chciałbym
spróbować tutejszych przysmaków! - Zawołał
do mnie Nesti. - Daj mi sprawdzić... - Odpowiedziałem
spokojnie. Wywołałem konsolę. - Mapa. Pokaż lokację.
Kamarion. - Po tych słowach pokazał mi się plan
miasta. Było doprawdy duże. - Wyszukaj. Cukiernia.
- Liczyłem, że to zadziała i się nie zawiodłem. Mapa
zbliżyła się na jednym z budynków. Przyjrzałem
się opisowi. - Cukiernia słodycz młodości.
Prowadzona przez Marikę. Nawet jest cennik. Zobaczmy... Za
eklerki będzie jeden srebrnik. Za ciasto dyniowe trzy.
Możesz też zamówić lody czekoladowe. A to już
jest dziwne. Poza tym, są tam słodycze na wagę. -
Odpowiedziałem mu. - No to przygotujmy pieniądze, bo
zamiast do tawerny się napić, idziemy do cukierni! -
Zawołał ze śmiechem. Wszyscy mu zawtórowaliśmy.
- A ty Alaus masz jakieś plany co do pobytu w mieście?
- Zapytałem się chłopaka. Ten zamyślił się, po czym
uśmiechnął. -Na pewno postaram się ogarnąć
wyposażenie. Poza tym, może uda mi się kupić szkicownik
i ołówek. Uwielbiam rysować, jeżeli mam być
szczery. - Odpowiedział podekscytowany. - Rozumiem.
Sądzę, że jeżeli pójdziesz na targ, to
znajdziesz tam dosłownie wszystko. - Stwierdziłem z
uśmiechem.
Przechodziliśmy właśnie obok jednej z
wielu chat, gdy zobaczyłem wieśniaka z wykrzyknikiem nad
głową. - Mamy zadanie do wykonania. - Powiedziałem
do grupy i skierowałem konia w tamtą stronę. Reszta
zrobiła to samo. Im byliśmy bliżej, tym łatwiej dało
się ujrzeć jego smutek. W pewnej chwili zauważył nas,
wstał i ruszył szybkim krokiem. - Pomóżcie mi!
Mój syn poszedł się pobawić do lasu i nie wrócił
do tej pory! Boję się, że coś się mogło stać! -
Zawołał w naszą stronę. - Rozumiem. Pomożemy, tylko
powiedz w którą stronę mamy się skierować? -
W tej chwili wieśniak pokazał pulchnym palcem na wschód.
Już stąd widziałem zarys lasu. - Niedługo wrócimy.
Nie bój się, na pewno jest cały i zdrowy. -
Zawołał Nesti, a my ruszyliśmy galopem we wskazaną
stronę. Pomimo że nie musieliśmy się spieszyć, nie
mogliśmy marnować czasu. Chciałem dostać się do miasta
przed zmrokiem.
xxx
Las był o wiele mniejszy niż ten z
początku. Drzewa wyglądały na całkiem młode. Naokoło
słyszeliśmy śpiew ptaków. Gdyby nie to, że konie
były w galopie, to może i bym docenił te chwilę. Na
mapie został zaznaczony punkt nad rzeką, koło kilometra
przed nami. - Pamiętajcie, kryjemy się nawzajem.
Znając taki typ gry, będziemy mieli do pokonania parę
potworów! - Zawołał Alaus. Spojrzałem na
Lotty, by się upewnić, że nic jej nie jest. W tej
chwili, usłyszałem krzyk Nestiego – Wulf! Uważaj!
- Odwróciłem się gwałtownie, tylko po to, by
ujrzeć przed sobą stalowy drut rozciągnięty na
drzewach. Spróbowałem się wybić z konia do tyłu,
by uniknąć większych obrażeń. Pomimo że wyszło mi to
niezbyt poradnie, przynajmniej pozwoliło mi na
zmniejszenie obrażeń. Drut przejechał mi po ramionach
podczas mojego upadku. Reszta zatrzymała się na czas, by
nie podzielić mojego losu.
Poczułem jak powietrze ucieka mi z płuc
przy upadku. - Kurwa... kto tu to ustawił.-
Wysapałem, próbując wstać. Nagle sam na to
wpadłem. Nim zdążyłem o tym powiedzieć do reszty
grupy, sześć postaci zeskoczyło z drzew naokoło. -
Nawet nie wstawaj głupcze. Jeżeli chcecie ujść z
życiem, lepiej rzućcie posłusznie bronie i cały wasz
dorobek. - Zawołał najwyraźniej przywódca
drużyny. Był lansjerem z rasy ludzi gór. Mierzył
koło dwóch metrów, z czego jego masa musiała
wynosić przynajmniej sto kilo. Był cholernie barczysty i
napakowany. Obok niego stała dziewczyna z rasy ludzi
ognia. Zobaczyłem dwa sztylety połyskujące w jej
dłoniach. Oprócz tego, znajdywali się tu jeszcze
dwaj wojownicy, jeden uzdrowiciel i jeden mistyk. Mieliśmy
marne szanse... chociaż i co do tego nie byłem taki
pewien. - Co robimy? - Zapytała Lotty z
nieskrywanym strachem. Spojrzałem na Nestiego. Ten pokiwał
głową, wiedząc co planuję. - Teraz! - Krzyknąłem
w stronę mojej grupy. Wybiłem się na nogi, ustawiając
topór w pozycji bloku. Alaus naciągnął pierwszą
strzałę, wypuszczając ją bez chwili zawahania w stronę
mistyka. Ten jęknął trafiony w pierś. Lotty ustawiła
się za Nestim, który także ustawił się w pozycji
bloku. Lansjer nie czekając na zachętę, ruszył na mnie
z krzykiem.
Był ode mnie o głowę wyższy, ale nie
mogłem okazać mu lęku. Opuściłem pozycję bloku,
wykonując szybki zamach toporem od dołu. Przeciwnik
zablokował atak tarczą, która lekko się ugięła
pod siłą uderzenia, po czym wyprowadził szybką kontrę.
Zbiłem toporem jego cios, przez co lanca wbiła się z
impaktem w ziemię. Złapałem lewą ręką za tarczę
mężczyzny, gwałtownie ciągnąc ją w swoją stronę.
Była trójkątna, zrobiona z drewna i całkiem
spora, ale nie stawiła mi większego oporu. Gdy lansjer
nie mogąc wyrwać broni z ziemi, został pociągnięty
stracił naglę równowagę. Wykorzystałem tą
chwilę, odsuwając się od niego na metr i wykonując
uderzenie topora. Weszło idealnie w jego rękę, odcinając
ją od reszty ciała.
Kończyna, która jeszcze przed chwilą
trzymała tarczę, leżała teraz przykryta nią. Z jego
kamiennej rany wylatywała szara ciesz. Mężczyzna
dosłownie zapłakał z bólu jak małe dziecko,
padając na kolana i patrząc na swoją utraconą rękę.
Stracił czterdzieści procent życia, z czego szok
powinien go wykluczyć z walki na następne parę minut.
Odwróciłem się do moich towarzyszy.
Alaus właśnie wypuścił kolejną strzałę,
która powaliła mistyka na ziemię. Był
nieprzytomny. Obok niego leżeli już dwaj wojownicy, także
niezdolni do walki. Uzdrowiciel poddał się sam.
Przeliczyłem szybko ilość przeciwników i
zauważyłem brak jednej osoby. Nagle usłyszałem krótki
krzyk Lotty. Spojrzałem w jej stronę. Skrytobójczyni
stała za dziewczyną, trzymając oba noże przy jej
gardle. - No to co, poddacie się bez walki, czy wasza
dziewczynka ma umrzeć? - Zapytała się z pogardą w
głosie. Alaus i Nesti rzucili bronie bez słowa. Ja
przyglądałem się diablicy z wściekłością. Nagle
wpadłem na coś. Ryzykownego. Lekko myślnego. Podniosłem
topór, po czym przystawiłem do głowy lansjera,
który płacząc jak małe dziecko próbował
przyczepić rękę z powrotem do reszty ciała. - A ty
jesteś gotowa poświęcić swoje małe kochanie? Myślisz,
że nie wiem co was łączy? To jest wręcz oczywiste. Mąż
i żona. Takie słodkie... takie żałosne. Twój
mały żołnierzyk pożegna się zaraz nie tylko z ręką,
ale i z głową, jeżeli nie puścisz dziewczyny. -
Powiedziałem z głosem wypełnionym szyderstwem.
Zobaczyłem przerażenie w oczach kobiety. Trafiłem.
Trafiłem idealnie. Zobaczyłem, że jej noże zadrżały.
Przyglądała się mi, nie wiedząc co zrobić. Powoli
zaczęła odsuwać sztylety od Lotty. W tej chwili, Nesti
rzucił się na nią, łapiąc ją za dłonie w stalowym
uścisku. Ta nie stawiała najmniejszego oporu. - Zrobiłam
co chciałeś... teraz go puść. - Powiedziała,
patrząc z taką samą nienawiścią na mnie, z jaką ja
patrzyłem przed chwilą na nią. Powoli opuściłem topór.
I nagle wściekłość wzięła nade mną
górę. Nie byłem w stanie obronić Lotty. Wolałem
zająć się jakimś dużym dzieckiem, niż jej ochroną.
Poderwałem gwałtownie topór, wykonując zamach.
Usłyszałem żałosny krzyk kobiety, która
momentalnie zaczęła płakać. Poczułem jak coś podtacza
się do mojej nogi. Spojrzałem w puste oczy, które
patrzyły na mnie teraz bez żadnej emocji z zaskoczeniem w
oczach. - Jaka szkoda... - Moje słowa okazywały
brak emocji. Ruszyłem dalej, zostawiając pozbawione głowy
ciało za sobą.
Lament suki, która groziła mojej
podopiecznej był teraz dla mnie jak muzyka dla uszu. Nesti
i Alaus patrzyli z niedowierzaniem na to co się stało.
Lotty była przerażona. Stanąłem obok trójki
nieprzytomnych ludzi. - A z tymi co zrobimy... czyżby
jacyś wasi wspólni przyjaciele..? - Odwróciłem
się w stronę zrozpaczonej kobiety, z szyderczym śmiechem.
Łzy zalewały jej całą twarz. Wykonałem jedno
uderzenie, zabierając pozostałe piętnaście procent
życia, jednego z wojowników. Wykonałem kolejny
zamach i zostawiłem kolejne ciało, które teraz
było tylko przechowalnią dla przedmiotów. Zostały
jeszcze trzy osoby. Byłem katem. Zabijałem tych, co
chcieli zabić mnie i przyjaciół. Byłem aniołem
zemsty. Nie byłem sobą. Byłem tym, kogo chciałem się
pozbyć. Kolejne uderzenie i kolejne ciało bez duszy.
Nagle poczułem ostre szarpnięcie. Ktoś mnie podniósł
i z całej siły rzucił na drzewo obok. - WULF! Uspokój
się! Do kurwy nędzy, uspokój się! - Krzyczał na
mnie Nesti. Spojrzałem na niego pustymi oczyma. Widziałem
w jego twarzy trwogę. Spojrzałem na swój topór
pokryty ludzką krwią. Zaczęło do mnie docierać, co tu
się właśnie stało. Otworzyłem szeroko oczy. Puściłem
topór odsuwając się od niego z odrazą. Zabiłem
ludzi... Ja... ktoś, kto bał się nawet zbliżyć do
walki między dwoma osobami w prawdziwym świecie, właśnie
pozbawiłem życia cztery osoby. Zniszczyłem psychicznie
jedną. Myślałem o sobie, jako o bohaterze, zamiast tego,
sam stałem się jednym z tych zwyrodnialców. -
Ja... co ja zrobiłem... mój boże... Nesti... ja
nie chciałem! Ja naprawdę nie chciałem! To... to nie
byłem ja! Mówię ci! To naprawdę nie byłem ja!
- Krzyczałem w stronę przyjaciela, zalewając się łzami.
Ręce mi się trzęsły. Nie mogłem do siebie przyjąć
tego, co tu się stało. Nagle poczułem jak Nesti mnie
przytula. - Wiem to dobrze Wulfy. Uspokój się.
Mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Po prostu zbierajmy się
stąd. - Powiedział w moją stronę, pomagając mi
wstać. Ledwo trzymając się na nogach, ruszyłem w stronę
swojego konia, podpierając się o ramię przyjaciela.
Alaus pomógł Lotty wsiąść na konia. Dziewczyna
była przygnębiona. Ponura. Wiedziałem, że widzi we mnie
teraz większego potwora, niż w tych co nam grozili.
Usadowiłem się w siodle, opuszczając głowę. Łzy
ciekły mi bez przerwy po policzkach. Moim ciałem
wstrząsały emocje raz po raz. Nie mogłem nawet spojrzeć
na dłonie, których przed chwilą użyłem, do
pozbawienia kogoś życia. Nie poczułem nawet, gdy Nesti
pokierował moim koniem za swoim. W pewnym momencie
straciłem po prostu poczucie czasu, przyglądając się
pustym wzrokiem w mojego konia.
Xxx
Po paru godzinach rozbiliśmy obóz.
Nesti zadecydował, że dzisiaj już dalej nie idziemy.
Nawet go nie słuchałem. Robiłem posłusznie wszystko, o
co mnie prosił, nie odzywając się ani słowem. Nie
umiałbym nawet. Byłem wypruty z emocji. Nie miałem sił
myśleć o tym, co teraz czuję. W głowie dalej widziałem
twarze tych, których pozbawiłem życia. Nie
starałem się wtedy nawet pomyśleć o tym, że to są
prawdziwi ludzie. Chciałem ich potraktować jak zwykłe
potwory. Może i zachowywali się jak one, ale byli żywi.
Z naciskiem na słowo byli. Lotty tak samo jak ja, przez
cały czas od tamtego zdarzenia nie odezwała się.
Żałowałem tego co zrobiłem. Najbardziej, ze względu na
nią. Może i uratowałem w ten sposób paru ludzi,
przed utratą ekwipunku, ale to nie dawało mi prawa, by
kogokolwiek pozbawiać życia.
Alaus, podaj to Wulferiemu. Musi coś
jeść. - Powiedział Nesti do łucznika, podając mu
miskę z paciają. Ten wstał i ruszył w moją stronę.
Przyglądałem się temu z pustym wzrokiem. - Zjedz.
Musisz mieć siły przed jutrem. - W jego głosie nie
słyszałem żadnej pogardy. Sądziłem, że każdy będzie
teraz czuł albo strach, albo trwogę wobec mnie. Przecież,
to by była najnaturalniejsza reakcja. - Nie przejmuj
się tak. To co się stało, było tylko i wyłącznie ich
winą. Ty broniłeś nas. Broniłeś Lotty. Kto wie, czy
skrytobójczyni by po prostu nie zaatakowała jej,
gdybyś nie zrobił tego. - Nie wiedziałem, czy chce
mnie pocieszyć, czy tak sądzi. Ale dał mi przynajmniej
jakiś punkt, do przemyślenia.
- W tym świecie niestety teraz panuje
zasada. Albo my, albo oni. - Powiedział głośno
Nesti, wstając od ogniska. - I ty to wiesz najlepiej
Wulfy. Przecież, nikt inny oprócz ciebie, nie zna
się tak dobrze na działaniu tych gier. Wiesz, że albo ty
zareagujesz, albo ktoś inny zginie. Przynajmniej zrobiłeś
coś, co pozwoliło dziesiątkom innych graczy przeżyć.
Pamiętaj. - Powiedział w moją stronę. Wysiliłem
się na odpowiedź. - Tak... tyle, że ja taki nie
jestem. W tamtym świecie... w prawdziwym świecie, nigdy
bym nikogo nie zranił. I ty to dobrze wiesz. Ten świat
nas zmienia. Tylko dlaczego mnie musiał zmienić na
gorsze? - Zapytałem się słabym ochrypłym głosem. -
Kto mówi, że na gorsze? Uratowałeś nas.
Wszystkich. Gdybyś wtedy nie był z nami, zapewne byśmy
zostali pozbawieni ekwipunku. A wiesz z czym to się wiąże,
w takim momencie gry. Pewną śmiercią. - Powiedział,
kładąc mi rękę na ramieniu. - Zjedz i odpocznij.
Przed jutrem musisz dobrze wyglądać, bo nie pójdę
z takim wrakiem do cukierni. Zepsułbyś mi tylko ochotę
na słodycze! - Powiedział z uśmiechem na ustach.
Wysiliłem się na odpowiedzenie mu tym samym i zabraniu
się za potrawkę. Nie zważałem już nawet na smak.
Czułem jak jej gorąc rozlewa się powoli po mnie, lekko
poprawiając humor. Zacząłem zastanawiać się o tym, co
mi powiedzieli. Mieli rację i starałem się to do siebie
wpoić. Było to oczywiste. Rozmyślałem tak przez pewien
czas, nawet nie zauważając, kiedy zasnąłem.
xxx
Śnił mi się dom. Dokładnie taki, jak zostawiłem.
Zszedłem na dół do jadalni, rozglądając się za rodzicami.
Gdy ich nie zauważyłem, po prostu wzruszyłem ramionami, idąc do
kuchni i otwierając lodówkę. Przeszukałem ją, znajdując
jakiś tani jogurt. Wziąłem go ze sobą i ruszyłem do ogródka.
Otworzyłem drzwi prowadzące na zewnątrz, po czym usadowiłem się
na pierwszym lepszym krześle znajdującym się na tarasie. Wszystko
wydawało się dokładnie takim, jakie je zapamiętałem. Nagle
usłyszałem kroki. Spojrzałem na drzwi od tarasu, licząc, że
zaraz ujrzę mamę. Zawsze przychodziła do mnie, besztając, że
wychodzę na taras i zostawiam po sobie śmieci. To, kogo ujrzałem
było jednak zupełnie inne. Stanął w nich bandyta. Ten lansjer.
Spojrzał na mnie pustym wzrokiem. - Powiedz mi... dlaczego mi to
zrobiłeś? W prawdziwym świecie, byłem przykładnym człowiekiem.
Zajmowałem się moją żoną najlepiej jak umiałem. Chciałem
założyć rodzinę... ja chciałem ją tylko bronić. Nie chciałem
nikomu wyrządzić krzywdy. Po prostu trzymałem moją ukochaną
bezpiecznie... - Patrzyłem na niego przerażony. Łzy napływały
mi do oczu. - Ja nie chciałem... ale tak samo jak ty, obiecałem
tamtej dziewczynie, że będę ją chronił! Nie wybaczyłbym sobie,
gdyby stała jej się krzywda! - Odpowiedziałem mu,
powstrzymując się od płaczu. - Rozumiem... W takim razie się
nie przejmuj chłopcze. Nie wyrządziłeś krzywdy mojej ukochanej.
Dziękuje ci za to. - Po tych słowach rozpłynął się, tak
samo jak mój sen.
xxx
Szybko usiadłem na posłaniu, zlany potem, odczuwając
tylko przerażenie. Rozglądnąłem się naokoło. Wszyscy spali.
Serce waliło jak oszalałe. Łzy mi napływały do oczu, chociaż
starałem się nie dać ponieść emocjom. Skryłem twarz w dłoniach,
nie mogąc się powstrzymać. Całe moje ciało wstrząsało się raz
po raz. Łzy ściekały po dłoniach. Chciałem to z siebie wyrzucić.
Poczułem jak ktoś siada obok mnie. Spojrzałem na tą osobę. Lotty
przyglądała mi się z delikatnym uśmiechem. - Przyśnił mi
się... i mi wybaczył. Wybaczył za to, że pozbawiłem go życia...
Nie rozumiem dlaczego. - Powiedziałem, starając się opanować
głos. - Tak jak sam mówiłeś... Ta gra zmienia ludzi. Ale
nie zmieni faktu, że ludzką rzeczą jest przebaczać. -
Odpowiedziała mi łagodnie. - Przepraszam cię Lotty... nie
chciałem tego zrobić... nie chciałem, żebyś widziała we mnie
potwora. - Powiedziałem z żalem. - Ale kto ci takich bzdur
nagadał? Przestraszyłam się. Ale zrobiłeś to dla naszego
wspólnego dobra. I za to chciałam ci podziękować. -
Powiedziała, wtulając się nagle we mnie. - Poza tym, nie mogłam
zasnąć. Przeszkodzi ci, jeżeli się obok ciebie położę? -
Zapytała się z uśmiechem. - Ani trochę... -
Odpowiedziałem, uspokojony. Byłem jej naprawdę wdzięczny. Pomimo
że słowa Nestiego i Alausa dały mi do myślenia, potrzebowałem
właśnie tego. Niczego innego. Położyłem się, już uspokojony.
Diverion Online. Kraina, która ma obudzić w nas, prawdziwe
ja. Moje jeszcze się nie ukazało. Na razie pokazałem tylko to, kim
stać się nie chciałem. Obiecuję, że będę bronił innych. Nie
podniosę broni przeciwko innemu człowiekowi, dopóki on sam
nie będzie chciał skrzywdzić niewinnego. Nie mi, dane jest
decydować kto ma, a kto nie ma żyć. Muszę się przygotować przed
jutrem. Nie wiem, czego się więcej powinienem spodziewać po tej
krainie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz