Rozdział 5 - Rozstanie
Miasto znajdowało się przed nami. Olbrzymie mury
nadawały majestat tej chwili. Na niebie widać było tylko
pojedyncze małe chmurki. Słońce przyjemnie grzało, dając nam
poczucie bezpieczeństwa. Nad miastem dało się wyczuć aurę
spokoju. - No... to jest coś wielkiego. Kto by się spodziewał,
że w grze można stworzyć coś... takiego. - Odezwała się
Lotty, jadąca obok mnie. - Nie da się zaprzeczyć, że pomimo iż
Game Development Company jest bandą skurwysynów, mają
rozmach. - Odpowiedziałem jej z delikatnym uśmiechem.
Wczorajsze wydarzenia powoli mi się zacierały w
głowie. Dalej odczuwałem brzemię odebrania komuś życia, ale
zrozumiałem, że to jest teraz naturalny cykl w tym świecie. Ktoś
musi umrzeć, by inni mogli przeżyć. W ciągu dwóch dni,
Ponad półtora tysiąca graczy zginęło. I miałem w głowie
tą małą myśl, że część z nich to też moja wina.
- Co racja to racja. Nie możemy patrzeć na ten
świat jak na więzienie. Doceńmy piękno chwili. - Odezwał się
Alaus z uśmiechem. Chłopak był wyjątkowo otwarty w stosunku do
nas. Z początku wydawał się tajemniczy, lecz teraz był częścią
drużyny. Mury były w odcieniu bieli, nadającej im anielskiego
wyglądu. Wieże oddalone od siebie o około pół kilometra
każda zdawały się przeolbrzymie jak góry. Na ich szczytach
znajdywały się flagi w czerwono-złotych barwach, powiewające na
lekkim letnim wietrze.
- Gdy już się tam znajdziemy, przyda mi się kupić
jakieś ubrania. Jeżdżenie tylko w zbroi może być wyjątkowo
niebezpieczne, na dłuższą metę. - Stwierdziłem, czując jak
pancerz z chwili na chwilę robi się coraz cięższy, pod wpływem
mojego zmęczenia. Za murami dało się ujrzeć setki budynków.
Na planie miasta, można byłoby stwierdzić, że jest to jeden
wielki labirynt. Gdyby nie było możliwości wywołania mapy,
zapewne nawet nie ryzykowałbym podróży tutaj. - Chyba
każdemu by się to przydało. - Stwierdził Nesti, przyglądając
się Kamarionowi. - Ale i tak, pierwsze co zrobimy, to cukiernia.
Tak jak ustaliliśmy! - Zawołał. Uśmiechnąłem się lekko.
Znajdowaliśmy się już około kilometra od bramy.
Była przeolbrzymia. Chociaż porównując ją z murami,
wypadała blado. Obok nas przejechała właśnie galopem jakaś
dziewczyna, z rasy ludzi nieba. - Widzę, że niektórym się
strasznie spieszy. - Stwierdził Alaus, odprowadzając dziewczę
wzrokiem. - Może ma swoje powody. - Stwierdziłem obojętnie.
Jestem pewien, że tylko nieliczni, myślą o tej grze jak o darze
dla nas, od GDC. My się staraliśmy... chociaż nie było łatwo.
Przyjrzałem się grupie osób, stojących parę
set metrów przed nami. Byli graczami, co do tego, nie miałem
wątpliwości. Było ich koło szesnastu. - A to co..? Czyżby
ktoś zakładał gildię? - Zagadał Nesti, gdy tylko ujrzał to
co ja. - Całkiem możliwe. Nie wiem, czy chce się o tym teraz
przekonać. - Odpowiedziałem.
Gdy po dwóch minutach mijaliśmy tą grupę,
jedna osoba spojrzała na nas. Był to chłopak koło dwudziestki, z
rasy elfów. Był wojownikiem, władającym dwoma mieczami. Gdy
tylko ujrzał Lotty, oczy zaświeciły mu się i podekscytowany
zagadał jednego z lansjerów. Ten spojrzał na dziewczynę i
kiwnął głową, dosiadając konia i ruszając w naszą stronę
spokojnym marszem, wiedząc, że i tak nas nadgoni.
Po chwili zrównał się z Alausem, który
jechał na końcu i zagadał go. - Powiedz mi chłopczyku, kto tu
dowodzi? - Zapytał się, przyglądając nam się, każdemu z
osobna. - Chłopczykiem możesz nazywać sobie swoich znajomych.
Do mnie łaskawie odzywaj się per Pan. - Odpowiedział mu Alaus
agresywnie. Sam miałem ochotę przywalić temu kretynowi w twarz.
Zapewne byliśmy dwa poziomy przed nim, co jak na chwilę obecną
miało duże znaczenie. W ciągu dzisiejszej drogi, trwającej trzy
godziny, udało nam się dociągnąć do poziomu ósmego.
- Ej, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawski.
- Alaus odburknął mu tylko na tę zaczepkę. Facet zwrócił
się nagle w moją stronę, pewnie ze względu na to, że jechałem
na początku. - Te, dzieciaku! Poczekaj chwilę! - Zawołał.
Ani mi się śniło zwalniać. Ten tylko westchnął i spiął konia,
zmuszając go do wolnego truchtu. Był łysy, z rasy ludzi. Mierzył
koło metra dziewięćdziesiąt. Nie był super napakowany, ale
mięśnie były bardziej widoczne niż u mnie. - Powiedz mi...
czy ta tutaj damulka, miałaby ochotę dołączyć do naszej gildii?
Szukamy uzdrowiciela, bądź uzdrowicielki, a ze względu na deficyt
tej klasy, byśmy byli w stanie zapłacić naprawdę sporo. - W
jego głosie słychać było pewność siebie, graniczącą z czystym
chamstwem. - Jeżeli jesteś skłonny oddać swoje życie za tę
dziewczynę, to możesz spróbować się ze mną zmierzyć.
- Stwierdziłem zły.
Podczas pojedynku, który zdarzyło mi się już
raz ujrzeć, poziom życia schodził maksymalnie do pięćdziesięciu
procent. - O zobaczcie. Taki młody, a już fika. Dobra dzieciaku!
Zobaczmy, jak się sprawisz w walce, z potężnym Kyriusem! -
Krzyknął, zeskakując z konia. Nawet nie sądziłem, że ten kretyn
będzie miał tyle odwagi. Nesti poruszył się gwałtownie na koniu,
chcąc samemu stawić mu czoła. - Odpuść. Dam sobie z nim radę.
- Powiedziałem chłodno w stronę przyjaciela.
Byliśmy już w zasięgu działanie bezpiecznej strefy,
więc nic nam tu nie groziło. Zszedłem powoli z konia, wyciągając
topór zza pleców. Ktoś z gildii lansjera zobaczył co
nadchodzi i zwołał resztę, chcąc poobserwować. Nagle zrobił się
naokoło nas mały tłumek. Słyszałem ludzi pokrzykujących między
sobą, robiąc zakłady. Tylko jedna, czy dwie osoby postawiły na
mnie, reszta na tego całego Kyriusa. Podniosłem delikatnie lewy
kącik ust. Nie byłem pewny wygranej, nie znając poziomu tego
zadufanego faceta, ale byłem pewien, że miałem od niego więcej
wrodzonych umiejętności. Skoro miał tak dużą grupę i zdołał
ją zorganizować, musiało to znaczyć, że zmarnował już dużo
czasu, nie zbierając żadnego doświadczenia.
- No zobaczcie! Grupa dzieci myśli, że są od nas
lepsi! - Zawołał lansjer na zaczepkę. W tej chwili coś do
mnie dotarło. My wszyscy mieliśmy koło szesnastu lat, gdy ich
grupa składała się w większości z dwudziestolatków.
Byliśmy dziećmi. Ale to nie zmieniało faktu, że tutaj, wiek nie
grał roli. - Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. -
Odpowiedziałem mu spokojnie. Lotty podeszła do mnie. - Bądź
ostrożny. Proszę. - Spojrzałem na nią z uśmiechem. - A
czy ja wyglądam, jakbym miał zamiar dać się pokonać? -
Odpowiedziałem jej ze śmiechem. Wbiłem topór w ziemię i
się o niego oparłem, kierując wzrok na lansjera. - To co,
rzucasz to wyzwanie, czy będziesz dalej się chełpił? -
Zobaczyłem, jak mężczyzna zaczyna się wkurzać. O to mi chodziło.
Wywołał gwałtownie konsolę i wybrał opcję
pojedynku. Pojawiło się przede mną okienko z informacją. -
Myślałem, że się już nigdy nie zdecydujesz. - Zadrwiłem
z mężczyzny, powoli odsuwając się od topora. Złapałem go lewą
ręką, a następnie prawą wybrałem zielony przycisk na okienku.
Pojawił się między nami napis. *Pojedynek pomiędzy graczem
Wulfery a graczem Kyrius. Start za 10...* Odliczanie. Dobrze. Będę
miał chwilę, aby ustawić się w odpowiedniej pozycji. Złapałem
broń w prawą dłoń, następnie zarzucając ją sobie za ramię.
Zostały trzy sekundy. Lansjer był zdecydowanie podminowany moimi
wcześniejszymi uwagami, z czego nie ma się jak dziwić. Jakby nie
patrzeć, „młokos” myśli, że jest lepszy od niego.
Gdy tylko odliczanie się skończyło, mężczyzna
wystrzelił gwałtownie, wypychając lancę przed siebie, próbując
zakończyć ten pojedynek jak najszybciej. Gdy znalazł się
niebezpiecznie blisko, wykonałem szybki krok w lewo, przez co minął
mnie gwałtownie, próbując zatrzymać się, tracąc częściowo
równowagę. Wykonałem szybki zamach toporem, przejeżdżając
mu ostrzem po plecach, zostawiając długą ranę. Stracił dziesięć
procent życia. Część z obserwatorów krzyknęła, bardziej
przejęta swoimi pieniędzmi, niż losem przywódcy. Ten jęknął
cicho, odczuwając efekty uderzenia. Odwrócił się z mordem w
oczach. Wiedziałem, że zabawa się dopiero zaczyna. Wyprowadził
szybkie pchnięcie, celując w brzuch. Opuściłem topór,
wykonując blok idealnie na czas, tak, że ponownie przeciwnik
zachwiał się.
Miał problemy z równowagą. To była dla mnie
wyjątkowo dobra możliwość do szybkiego zakończenia walki.
Wykonałem zamach toporem znad głowy, uderzając z pełną
premedytacją w jego stalową tarczę. Iskry poleciały pod siłą
uderzenia. Ten, myśląc, że zyskał przewagę, wybił się przed
siebie, próbując wykonać ponownie pchnięcie. Wiedziałem,
że to zrobi. Odsunąłem się w ostatniej chwili, przez co znowu
zaczął tracić równowagę. Teraz była chwila, by mu pomóc.
Gdy tylko znalazł się pół kroku za mną, wykorzystałem
rękojeść topora, by uderzyć go w plecy. Wraz z dodatkowym ciosem,
mężczyzna poleciał na ziemię. Usłyszałem jak cała jego zbroja
grzechocze pod siłą upadku. Odwróciłem się w jego stronę,
podnosząc topór do finalnego uderzenia. Zbliżyłem się
powoli, stając i będąc gotowym zakończyć tę farsę.
Nagle zbladłem. Znowu ujrzałem twarz bandyty. Ręce
mi zadrżały. Nie chciałem tego zrobić. Nie chciałem znowu przez
to przechodzić. Przecież miałem pomagać ludziom. Topór
zaczął mi ciążyć nad głową. Nesti zauważył tą chwilę
wahania. Chciał krzyknąć, by mnie ostrzec, lecz za późno.
Lansjer obrócił się gwałtownie, tak, aby leżeć na plecach
i wypchnął lancę przed siebie. Ta trafiła idealnie w brzuch,
przechodząc na wylot bez żadnego problemu. Spojrzałem szeroko
otwartymi oczami na jego broń. Spadło mi dwadzieścia procent życia
i z każdą sekundą przez brak możliwości zasklepienia rany, o
procent więcej. Musiałem to skończyć. Złapałem lewą ręką za
lancę i robiąc słaby krok przed siebie, przysunąłem się bliżej
do mojego przeciwnika. Ten spojrzał szeroko otwartymi oczami na to
co chciałem zrobić. Uniosłem topór w prawej dłoni. - Tym
razem już się nie powstrzymam. - Odpowiedziałem z zimnym
uśmiechem.
Zbierając w sobie całą siłę jaka we mnie została,
opuściłem gwałtownie topór, wbijając go centralnie w pierś
przeciwnika. Dzięki sile uderzenia i współczynnikowi
grawitacji, zadałem mu dokładnie czterdzieści pięć procent
życia. Tyle by odebrać mu te, które mu zostało i te które
zdążył zregenerować. Nad nami pokazał się napis głoszący
*Koniec walki! Zwycięzcą jest gracz Wulfery!* Mimo wszystko,
utraciłem czterdzieści pięć procent życia. Będę musiał być
ostrożniejszy na przyszłość, aby unikać aż tak wielkiego
zagrożenia.
W gildii lansjera rozbrzmiały okrzyki wściekłości,
gdy większość ludzi straciła całkiem pokaźne sumki kasy i istne
wiwaty radości, tych którzy zdobyli te pieniądze. Gdy tylko
pojedynek się skończył, lanca stała się niematerialna,
przenikając przez moje ciało.
Nie mając niczego, na czym mógłbym się
oprzeć, opadłem słabo na ziemię, siadając. Po sekundzie znaleźli
się obok mnie wszyscy przyjaciele. - Kretynie... nie wahaj się
następnym razem! To był tylko pojedynek! Nie miałeś szansy mu
zrobić prawdziwej krzywdy. - Powiedział do mnie zirytowany
Nesti. Mój oddech był stosunkowo płytki. Im mniej życia się
miało, tym współczynnik wytrzymałości malał. Gdy ilość
życia spadała do dziesięciu procent, pojawiała się możliwość
utraty przytomności. Nie mogłem się nawet skupić na jednym
konkretnym punkcie. Lotty zaczęła przywoływać umiejętności
leczące. Gdy tylko pierwsze procenty życia zaczęły mi wracać,
mój stan znacznie się poprawił. - Dziękuje... -
Powiedziałem już normalnym głosem do Lotty. Nesti wstał i
wyciągnął do mnie rękę. - No wstawaj głupku. Tak swoją
drogą, to gratuluję wygranej. - Powiedział. Złapałem go za
dłoń, podnosząc się z ziemi.
Spojrzałem w stronę Kyriusa. Facet odganiał od
siebie członków gildii. Na jego twarzy malowała się
wściekłość. Podszedłem do niego. - Wygrał lepszy. Mimo
wszystko, gratuluję walki. - Powiedziałem, wyciągając dłoń
w jego stronę. Ten ją odepchnął wkurzony. - Miałeś farta
głupi dzieciaku! - Krzyknął, po czym odwrócił się w
stronę swojego konia. Spojrzał jeszcze przez ramię w stronę
Lotty. - A ty, jeżeli znudzi Ci się towarzystwo dzieci i
będziesz chciała towarzystwa prawdziwego mężczyzny, to wiesz
gdzie mnie szukać. - Gdy tylko usłyszałem te słowa, miałem
ochotę jeszcze raz mu wbić topór, tym razem między oczy,
ale powstrzymałem się. - Oprócz walki, trzeba też umieć
przegrywać. - Rzuciłem jeszcze za nim, wracając do Nestiego i
reszty. Alaus podał mi jednego denara. Spojrzałem szeroko otwartymi
oczyma na niego. - No co? Założyłem się z tymi kretynami, że
wygrasz. Ja zgarniam trzy denary, ale nie mogłem zapomnieć o tobie!
- Powiedział szczęśliwy. Uśmiechnąłem się do niego. - Tyle
dobrego, że oprócz samego bubka, zrobiliśmy też jego
pachołków w cztery litery. - Odpowiedziałem ze śmiechem.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy przed siebie. W końcu miasto
czekało.
xxx
Wyszliśmy z cukierni. Byłem dosłownie objedzony. -
O mój boże... To było takie cudowne! Nigdy w życiu nie
jadłem lepszych słodyczy! - Wykrzyknął Nesti, cały
szczęśliwy. - Nie ma co... było z czego wybierać. A wy co
sądzicie? - Zwróciłem się do Lotty i Alausa. - Jak
dla mnie było okey, chociaż nie jestem fanem słodyczy. -
Odpowiedział chłopak. Zamówił z nas najmniej. - A ja
sądzę, że było świetnie. Eklerki były cudowne! A poza tym,
tutaj nie trzeba martwić się tak strasznie o wagę. - Zauważyła
Lotty ze śmiechem. Konie zostawiliśmy w stajni, przy bramie miasta.
- No to teraz na targ, czyż nie? Musimy ogarnąć
lepszy ekwipunek, jakieś stroje codzienne i prowiant. -
Powiedziałem, nadając kierunek grupie. Nie minęły nawet trzy
minuty, gdy znaleźliśmy się przed zatłoczonym placem targowym.
Było tu parę tysięcy graczy. Po środku targu znajdowała się
fontanna, z rzeźbą anioła, o wysokości będzie z dziesięciu
metrów. Naokoło placu targowego znajdowało się pełno
sklepów, tawern, domów i innych miejsc tego typu. -
Wow... no to by dużo tłumaczyło. - Powiedział Alaus,
widząc całe to zbiorowisko. - To co, rozdzielamy się i za pół
godziny tutaj? - Zapytałem się. - Mi to pasuje. -
Odpowiedział Nesti, nie czekając na resztę. To samo zrobił Alaus.
Lotty złapała mnie za rękę. - To prowadź. -
Powiedziała. Z początku byłem zaskoczony, ale postarałem się
tego nie ukazywać. Ruszyliśmy w tłok. Wszędzie na około dało
się słyszeć rozmowy, nawoływania, oraz wybuchy śmiechu.
Stanęliśmy przy pierwszym stoisku. Spojrzałem na handlarkę. -
Witam! Czy mógłbym się dowiedzieć, co pani może mi
zaoferować? - Zapytałem się z uśmiechem. Ta spojrzała na
mnie pogodnie. - Oczywiście złociutki! Mam tutaj stroje dla
każdego! - Powiedziała szczęśliwa. Spojrzałem na Lotty
zadowolony. - No to co byś chciała? - Zapytałem się. Ta
zaczęła myśleć intensywnie. - A może... może mają jeansy?
- Zapytała się nieśmiało. Niby wydawało się wręcz głupie, ale
czemu by nie sprawdzić. Zadałem handlarce pytanie o dany typ
spodni. - Ależ oczywiście! - Zawołała, wywołując przed
dziewczyną okienko handlu. - A ma pani może jeszcze jakąś
białą koszulkę? Może być obcisła. - Zapytała się moja
towarzyszka. Po sekundzie od zadania pytania, w okienku pojawił się
nowy podpunkt. Cała uradowana wpisała odpowiednią sumę, po czym,
gdy tylko pojawiły się przedmioty w ekwipunku, założyła je na
siebie.
Spojrzałem na nią z podziwem. Gdy schowała płaszcz,
wyglądała wręcz szałowo. - Wow... znaczy się... wyglądasz
nieźle. - Powiedziałem, onieśmielony jej urodą. Kasztanowe
długie włosy świetnie podkreślały jej delikatne rysy.
Uśmiechnęła się szeroko do mnie. - Dziękuje Ci bardzo. -
Po czym stanęła, czekając aż ja załatwię sprawę z zakupami. -
Poproszę... czarną koszulkę i spodnie bojówki. Najlepiej
w zielonych barwach moro. - Po skończeniu wypowiedzi, zobaczyłem
okienko z moim zamówieniem. Uiściłem opłatę i założyłem
bez zwłoki ubrania. Wyglądałem dokładnie tak, jak w prawdziwym
życiu. - Oh... brakowało mi tego. - Stwierdziłem z
uśmiechem. Lotty przyjrzała mi się dokładnie. - Nawet ci
pasuje. - Stwierdziła krytycznie, po czym zaśmiała się
nieśmiało. - Oj tam, narzekasz. - Powiedziałem.
Rozglądnąłem się naokoło, za jakimiś innymi ważnymi
straganami. - Popatrz... tam jest jakiś npc. Na mapie pokazuje,
że jest nauczycielem walki wręcz. Obok niego, stoi nauczycielka
magii. Coś dla nas! - Zauważyłem, wskazując dwie osoby przy
jednym z budynków. Co chwila podchodzili do nich ludzie, po
czym znikali w tłumie. - Można zobaczyć, co takiego tam
znajdziemy. - Stwierdziła Lotty cała szczęśliwa. Czekało nas
całkiem ciężkie południe... na zakupach w grze. Do czego to
doszło...
xxx
Pod wieczór spotkaliśmy się w tawernie.
Zarówno Nesti i Alaus od kiedy wrócili, byli jacyś
tacy... niemrawi. Nie wiedziałem co mogło ich trapić. Wynajęliśmy
dwa pokoje, jeden dla Lotty i jeden dla reszty. Przed pójściem
spać, Nesti powiedział, że będzie nam jeszcze musiał coś
powiedzieć. Gdy ulokowaliśmy się przy jednym ze stolików,
rozejrzałem się po pokoju. Było pustawo. Tylko trzy, czy cztery
inne osoby. Sama tawerna była bardziej przestronna niż ta, w której
po raz pierwszy byliśmy. Ściany były pomarańczowe, na ścianach
znajdowało się pełno lamp naftowych. Spojrzałem na godzinę w
konsoli. Była północ.
- Więc... Jest coś ważnego, o czym chciałem z
wami pogadać. - Zaczął Nesti. Wyglądał na mocno
przygnębionego. Alaus siedział cicho, ze spuszczonym wzrokiem. - A
więc... Wulfy, nie wiem jak Ci to powiedzieć. Ja... spotkałem
moich znajomych. I... wiesz. Tą elfkę. Pogadaliśmy trochę i
cóż... Walnę prosto z mostu. Opuszczam grupę. Razem z nimi
i jeszcze dwójką innych organizujemy wyprawę. Tyle, że
reszta postawiła ultimatum. Mieli tylko jedno miejsce. Wiem, że
stawiam was w okrutnej pozycji, ale chyba mnie zrozumiecie...
Myślałem, że nie żyją. I jeszcze ta elfka... Ja... - Zaciął
się. Starałem się zrozumieć to, co do nas mówił, ale im
bardziej się starałem, tym mniej to rozumiałem. Mimo wszystko,
wiedziałem o co chodzi. Spojrzałem na niego, starając zachować
się emocje na wodzy. - Jeżeli to jest twoja wola, to nie mam
prawa Cię zatrzymywać. Akceptuję twoją decyzję, choć nie będę
kłamał. Jest to dla mnie naprawdę duży cios. - Powiedziałem,
próbując zachować obojętność głosu. - Przepraszam...
ale ja też muszę was opuścić. Przyjaciele mnie potrzebują. Ale,
jest tego dobra strona. Mógłbym się postarać, aby cie
przyjęli Wulfery. Tyle, że z Lotty będzie większy problem. -
Powiedział Alaus. No pięknie. Zaatakowany na dwa fronty. Właśnie
zrozumiałem, że nasza grupa się rozpadała. I to zapewne na amen.
- Ja... potrzebuję o tym pomyśleć. Wrócę za godzinę...
czy dwie. - Odpowiedziałem słabo, wstając od stołu i kierując
się w stronę drzwi frontowych.
Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, chciałem
krzyczeć. - Żesz kurwa... Nic nie idzie po mojej myśli. -
Odezwałem się, ruszając przed siebie. - Nie damy rady z Lotty
przebić się przez to wszystko. Pojedynczo może i by się udało,
ale nie dam rady kryć jej i walczyć. - Próbowałem w
jakikolwiek sposób zrozumieć, co powinienem zrobić. Nagle
coś mi zaświtało w głowie. Wyjątkowo nieprzyjemna myśl.
xxx
Wróciłem o drugiej w nocy do tawerny. Wszyscy
już spali. Wszedłem po cichu na górę, z bijącym sercem.
Drewno skrzypiało pod naciskiem moich butów. Im stawiałem
wyżej kroki, tym ciężej mi było zaakceptować to, co uczyniłem.
Ale musiałem. Po prostu musiałem. Dla jej dobra. Stanąłem przed
drzwiami, za którymi znajdował się pokój Lotty.
Podniosłem rękę i słabo zapukałem. Po chwili usłyszałem zgrzyt
zamku, by ujrzeć jak drzwi się otwierają. Ujrzałem Lotty w
piżamie, którą dzisiaj kupiła. Spojrzała na mnie zaspanymi
oczyma. Jej kasztanowe włosy były w nieładzie. - Hej... Mogę
wejść? - Zapytałem się. Wiedziałem, że byłem blady. Poza
tym, mój głos wskazywał duży stres. - Co... tak jasne...
nie ma problemu. - Odezwała się, otwierając szerzej drzwi.
Przestąpiłem przez próg, stając na środku
izby. - Może lepiej będzie, jak usiądziesz. - Powiedziałem,
odwrócony do niej plecami. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w
twarz. Bałem się. - Coś się stało..? - Odezwała się
niepewnie. Musiałem się w końcu na to zebrać. Nie było innej
opcji. - Posłuchaj... obiecałem, że postaram się Ciebie
obronić, nieważne co się stanie. I... nie dałbym teraz rady,
gdybyś ze mną poszła. Za dużo byśmy ryzykowali. - Starałem
się nie okazywać uczyć podczas mówienia, chociaż oczy
miałem już zaszklone. - Więc niestety wpadłem na pewien
pomysł. Pamiętasz tą grupę, którą dzisiaj rano
spotkaliśmy? Poszedłem do nich i powiedziałem, że do nich
dołączysz. - Przy ostatnim słowie, głos mi się załamał.
Usłyszałem jak Lotty wciąga gwałtownie powietrze. - Ale... ja
nie chcę być bezpieczna... z tobą! Obiecałeś, że będziesz mnie
bronił! A jak to ma niby mi pomóc?! Oni nie umieją się
nawet zająć sobą nawzajem! - Odpowiedziała zdenerwowana.
Wiedziałem, że płakała. - Będziesz z nimi bezpieczniejsza niż
ze mną. Jest ich więcej i upewniłem się, że przywódca
zrobi wszystko aby Cię obronić. - Odpowiedziałem, próbując
ostatkiem sił powstrzymać się od płaczu. - Czy pomyślałeś
chwilę o mnie?! O tym co ja chcę zrobić?! Nigdzie nie pójdę,
jeżeli ty nie będziesz ze mną! - Krzyknęła zrozpaczona. -
Potrzebują tylko uzdrowiciela. Byłbym im kulą u nogi. Jutro do
nich dołączysz. Przykro mi... ale zależy mi tylko na twoim
bezpieczeństwie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś Ci się
stało. Dlatego to zrobiłem. Uwierz, to jest tak samo ciężkie dla
Ciebie, jak i dla mnie. - Wiedziałem, ze mnie znienawidzi po
tym.
Wiedziałem też, że to zapewne ostatni raz gdy ją
widzę. Obiecałem sobie, że jutro z rana wyruszę w podróż.
Nie mogłem tutaj zostać, ze świadomością, że wszyscy moi
towarzysze mnie opuścili, a dziewczynę na której mi tak
bardzo zależało, własnowolnie oddałem do grupy której
kompletnie nie znałem. Słyszałem jak płacze. Odwróciłem
się powoli do niej i podszedłem. Złapałem jej ręce. - Obiecaj
mi jedno... że nie zginiesz. Że dotrwasz do końca. Do zakończenia
gry. - Wyszeptałem w jej stronę. Spojrzała na mnie, z oczami
wypełnionymi łzami. - Ja obiecałem ci, że zrobię wszystko,
abyś była bezpieczna, więc teraz twoja kolej, aby się odpłacić.
Po prostu mi to obiecaj... - Odezwałem się ponownie. Serce
pękało mi na pół, ze świadomością, że to ja
doprowadziłem ją do łez. Nie chciałem tego, ale musiałem. -
Ja... dobrze... ale... czy tą ostatnią noc... możesz spać ze
mną? - Zapytała się. Częściowo się tego spodziewałem. -
Nie ma problemu. I pamiętaj. Musisz być dzielna. Nie przejmuj się
tym, co kto inny powie, jeżeli poczujesz się zagrożona,
wykorzystaj zwój teleportacji i uciekaj. Masz przeżyć. Dla
mnie. - Powiedziałem z uśmiechem, prawą dłonią ścierając łzę
z jej policzka. Uśmiechnęła się słabo. - Obiecuję... -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz