niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 5 - Rozstanie

Rozdział 5 - Rozstanie
Miasto znajdowało się przed nami. Olbrzymie mury nadawały majestat tej chwili. Na niebie widać było tylko pojedyncze małe chmurki. Słońce przyjemnie grzało, dając nam poczucie bezpieczeństwa. Nad miastem dało się wyczuć aurę spokoju. - No... to jest coś wielkiego. Kto by się spodziewał, że w grze można stworzyć coś... takiego. - Odezwała się Lotty, jadąca obok mnie. - Nie da się zaprzeczyć, że pomimo iż Game Development Company jest bandą skurwysynów, mają rozmach. - Odpowiedziałem jej z delikatnym uśmiechem.
Wczorajsze wydarzenia powoli mi się zacierały w głowie. Dalej odczuwałem brzemię odebrania komuś życia, ale zrozumiałem, że to jest teraz naturalny cykl w tym świecie. Ktoś musi umrzeć, by inni mogli przeżyć. W ciągu dwóch dni, Ponad półtora tysiąca graczy zginęło. I miałem w głowie tą małą myśl, że część z nich to też moja wina.
- Co racja to racja. Nie możemy patrzeć na ten świat jak na więzienie. Doceńmy piękno chwili. - Odezwał się Alaus z uśmiechem. Chłopak był wyjątkowo otwarty w stosunku do nas. Z początku wydawał się tajemniczy, lecz teraz był częścią drużyny. Mury były w odcieniu bieli, nadającej im anielskiego wyglądu. Wieże oddalone od siebie o około pół kilometra każda zdawały się przeolbrzymie jak góry. Na ich szczytach znajdywały się flagi w czerwono-złotych barwach, powiewające na lekkim letnim wietrze.
- Gdy już się tam znajdziemy, przyda mi się kupić jakieś ubrania. Jeżdżenie tylko w zbroi może być wyjątkowo niebezpieczne, na dłuższą metę. - Stwierdziłem, czując jak pancerz z chwili na chwilę robi się coraz cięższy, pod wpływem mojego zmęczenia. Za murami dało się ujrzeć setki budynków. Na planie miasta, można byłoby stwierdzić, że jest to jeden wielki labirynt. Gdyby nie było możliwości wywołania mapy, zapewne nawet nie ryzykowałbym podróży tutaj. - Chyba każdemu by się to przydało. - Stwierdził Nesti, przyglądając się Kamarionowi. - Ale i tak, pierwsze co zrobimy, to cukiernia. Tak jak ustaliliśmy! - Zawołał. Uśmiechnąłem się lekko.
Znajdowaliśmy się już około kilometra od bramy. Była przeolbrzymia. Chociaż porównując ją z murami, wypadała blado. Obok nas przejechała właśnie galopem jakaś dziewczyna, z rasy ludzi nieba. - Widzę, że niektórym się strasznie spieszy. - Stwierdził Alaus, odprowadzając dziewczę wzrokiem. - Może ma swoje powody. - Stwierdziłem obojętnie. Jestem pewien, że tylko nieliczni, myślą o tej grze jak o darze dla nas, od GDC. My się staraliśmy... chociaż nie było łatwo.
Przyjrzałem się grupie osób, stojących parę set metrów przed nami. Byli graczami, co do tego, nie miałem wątpliwości. Było ich koło szesnastu. - A to co..? Czyżby ktoś zakładał gildię? - Zagadał Nesti, gdy tylko ujrzał to co ja. - Całkiem możliwe. Nie wiem, czy chce się o tym teraz przekonać. - Odpowiedziałem.
Gdy po dwóch minutach mijaliśmy tą grupę, jedna osoba spojrzała na nas. Był to chłopak koło dwudziestki, z rasy elfów. Był wojownikiem, władającym dwoma mieczami. Gdy tylko ujrzał Lotty, oczy zaświeciły mu się i podekscytowany zagadał jednego z lansjerów. Ten spojrzał na dziewczynę i kiwnął głową, dosiadając konia i ruszając w naszą stronę spokojnym marszem, wiedząc, że i tak nas nadgoni.
Po chwili zrównał się z Alausem, który jechał na końcu i zagadał go. - Powiedz mi chłopczyku, kto tu dowodzi? - Zapytał się, przyglądając nam się, każdemu z osobna. - Chłopczykiem możesz nazywać sobie swoich znajomych. Do mnie łaskawie odzywaj się per Pan. - Odpowiedział mu Alaus agresywnie. Sam miałem ochotę przywalić temu kretynowi w twarz. Zapewne byliśmy dwa poziomy przed nim, co jak na chwilę obecną miało duże znaczenie. W ciągu dzisiejszej drogi, trwającej trzy godziny, udało nam się dociągnąć do poziomu ósmego.
- Ej, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawski. - Alaus odburknął mu tylko na tę zaczepkę. Facet zwrócił się nagle w moją stronę, pewnie ze względu na to, że jechałem na początku. - Te, dzieciaku! Poczekaj chwilę! - Zawołał. Ani mi się śniło zwalniać. Ten tylko westchnął i spiął konia, zmuszając go do wolnego truchtu. Był łysy, z rasy ludzi. Mierzył koło metra dziewięćdziesiąt. Nie był super napakowany, ale mięśnie były bardziej widoczne niż u mnie. - Powiedz mi... czy ta tutaj damulka, miałaby ochotę dołączyć do naszej gildii? Szukamy uzdrowiciela, bądź uzdrowicielki, a ze względu na deficyt tej klasy, byśmy byli w stanie zapłacić naprawdę sporo. - W jego głosie słychać było pewność siebie, graniczącą z czystym chamstwem. - Jeżeli jesteś skłonny oddać swoje życie za tę dziewczynę, to możesz spróbować się ze mną zmierzyć. - Stwierdziłem zły.
Podczas pojedynku, który zdarzyło mi się już raz ujrzeć, poziom życia schodził maksymalnie do pięćdziesięciu procent. - O zobaczcie. Taki młody, a już fika. Dobra dzieciaku! Zobaczmy, jak się sprawisz w walce, z potężnym Kyriusem! - Krzyknął, zeskakując z konia. Nawet nie sądziłem, że ten kretyn będzie miał tyle odwagi. Nesti poruszył się gwałtownie na koniu, chcąc samemu stawić mu czoła. - Odpuść. Dam sobie z nim radę. - Powiedziałem chłodno w stronę przyjaciela.
Byliśmy już w zasięgu działanie bezpiecznej strefy, więc nic nam tu nie groziło. Zszedłem powoli z konia, wyciągając topór zza pleców. Ktoś z gildii lansjera zobaczył co nadchodzi i zwołał resztę, chcąc poobserwować. Nagle zrobił się naokoło nas mały tłumek. Słyszałem ludzi pokrzykujących między sobą, robiąc zakłady. Tylko jedna, czy dwie osoby postawiły na mnie, reszta na tego całego Kyriusa. Podniosłem delikatnie lewy kącik ust. Nie byłem pewny wygranej, nie znając poziomu tego zadufanego faceta, ale byłem pewien, że miałem od niego więcej wrodzonych umiejętności. Skoro miał tak dużą grupę i zdołał ją zorganizować, musiało to znaczyć, że zmarnował już dużo czasu, nie zbierając żadnego doświadczenia.
- No zobaczcie! Grupa dzieci myśli, że są od nas lepsi! - Zawołał lansjer na zaczepkę. W tej chwili coś do mnie dotarło. My wszyscy mieliśmy koło szesnastu lat, gdy ich grupa składała się w większości z dwudziestolatków. Byliśmy dziećmi. Ale to nie zmieniało faktu, że tutaj, wiek nie grał roli. - Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. - Odpowiedziałem mu spokojnie. Lotty podeszła do mnie. - Bądź ostrożny. Proszę. - Spojrzałem na nią z uśmiechem. - A czy ja wyglądam, jakbym miał zamiar dać się pokonać? - Odpowiedziałem jej ze śmiechem. Wbiłem topór w ziemię i się o niego oparłem, kierując wzrok na lansjera. - To co, rzucasz to wyzwanie, czy będziesz dalej się chełpił? - Zobaczyłem, jak mężczyzna zaczyna się wkurzać. O to mi chodziło.
Wywołał gwałtownie konsolę i wybrał opcję pojedynku. Pojawiło się przede mną okienko z informacją. - Myślałem, że się już nigdy nie zdecydujesz. - Zadrwiłem z mężczyzny, powoli odsuwając się od topora. Złapałem go lewą ręką, a następnie prawą wybrałem zielony przycisk na okienku. Pojawił się między nami napis. *Pojedynek pomiędzy graczem Wulfery a graczem Kyrius. Start za 10...* Odliczanie. Dobrze. Będę miał chwilę, aby ustawić się w odpowiedniej pozycji. Złapałem broń w prawą dłoń, następnie zarzucając ją sobie za ramię. Zostały trzy sekundy. Lansjer był zdecydowanie podminowany moimi wcześniejszymi uwagami, z czego nie ma się jak dziwić. Jakby nie patrzeć, „młokos” myśli, że jest lepszy od niego.
Gdy tylko odliczanie się skończyło, mężczyzna wystrzelił gwałtownie, wypychając lancę przed siebie, próbując zakończyć ten pojedynek jak najszybciej. Gdy znalazł się niebezpiecznie blisko, wykonałem szybki krok w lewo, przez co minął mnie gwałtownie, próbując zatrzymać się, tracąc częściowo równowagę. Wykonałem szybki zamach toporem, przejeżdżając mu ostrzem po plecach, zostawiając długą ranę. Stracił dziesięć procent życia. Część z obserwatorów krzyknęła, bardziej przejęta swoimi pieniędzmi, niż losem przywódcy. Ten jęknął cicho, odczuwając efekty uderzenia. Odwrócił się z mordem w oczach. Wiedziałem, że zabawa się dopiero zaczyna. Wyprowadził szybkie pchnięcie, celując w brzuch. Opuściłem topór, wykonując blok idealnie na czas, tak, że ponownie przeciwnik zachwiał się.
Miał problemy z równowagą. To była dla mnie wyjątkowo dobra możliwość do szybkiego zakończenia walki. Wykonałem zamach toporem znad głowy, uderzając z pełną premedytacją w jego stalową tarczę. Iskry poleciały pod siłą uderzenia. Ten, myśląc, że zyskał przewagę, wybił się przed siebie, próbując wykonać ponownie pchnięcie. Wiedziałem, że to zrobi. Odsunąłem się w ostatniej chwili, przez co znowu zaczął tracić równowagę. Teraz była chwila, by mu pomóc. Gdy tylko znalazł się pół kroku za mną, wykorzystałem rękojeść topora, by uderzyć go w plecy. Wraz z dodatkowym ciosem, mężczyzna poleciał na ziemię. Usłyszałem jak cała jego zbroja grzechocze pod siłą upadku. Odwróciłem się w jego stronę, podnosząc topór do finalnego uderzenia. Zbliżyłem się powoli, stając i będąc gotowym zakończyć tę farsę.
Nagle zbladłem. Znowu ujrzałem twarz bandyty. Ręce mi zadrżały. Nie chciałem tego zrobić. Nie chciałem znowu przez to przechodzić. Przecież miałem pomagać ludziom. Topór zaczął mi ciążyć nad głową. Nesti zauważył tą chwilę wahania. Chciał krzyknąć, by mnie ostrzec, lecz za późno. Lansjer obrócił się gwałtownie, tak, aby leżeć na plecach i wypchnął lancę przed siebie. Ta trafiła idealnie w brzuch, przechodząc na wylot bez żadnego problemu. Spojrzałem szeroko otwartymi oczami na jego broń. Spadło mi dwadzieścia procent życia i z każdą sekundą przez brak możliwości zasklepienia rany, o procent więcej. Musiałem to skończyć. Złapałem lewą ręką za lancę i robiąc słaby krok przed siebie, przysunąłem się bliżej do mojego przeciwnika. Ten spojrzał szeroko otwartymi oczami na to co chciałem zrobić. Uniosłem topór w prawej dłoni. - Tym razem już się nie powstrzymam. - Odpowiedziałem z zimnym uśmiechem.
Zbierając w sobie całą siłę jaka we mnie została, opuściłem gwałtownie topór, wbijając go centralnie w pierś przeciwnika. Dzięki sile uderzenia i współczynnikowi grawitacji, zadałem mu dokładnie czterdzieści pięć procent życia. Tyle by odebrać mu te, które mu zostało i te które zdążył zregenerować. Nad nami pokazał się napis głoszący *Koniec walki! Zwycięzcą jest gracz Wulfery!* Mimo wszystko, utraciłem czterdzieści pięć procent życia. Będę musiał być ostrożniejszy na przyszłość, aby unikać aż tak wielkiego zagrożenia.
W gildii lansjera rozbrzmiały okrzyki wściekłości, gdy większość ludzi straciła całkiem pokaźne sumki kasy i istne wiwaty radości, tych którzy zdobyli te pieniądze. Gdy tylko pojedynek się skończył, lanca stała się niematerialna, przenikając przez moje ciało.
Nie mając niczego, na czym mógłbym się oprzeć, opadłem słabo na ziemię, siadając. Po sekundzie znaleźli się obok mnie wszyscy przyjaciele. - Kretynie... nie wahaj się następnym razem! To był tylko pojedynek! Nie miałeś szansy mu zrobić prawdziwej krzywdy. - Powiedział do mnie zirytowany Nesti. Mój oddech był stosunkowo płytki. Im mniej życia się miało, tym współczynnik wytrzymałości malał. Gdy ilość życia spadała do dziesięciu procent, pojawiała się możliwość utraty przytomności. Nie mogłem się nawet skupić na jednym konkretnym punkcie. Lotty zaczęła przywoływać umiejętności leczące. Gdy tylko pierwsze procenty życia zaczęły mi wracać, mój stan znacznie się poprawił. - Dziękuje... - Powiedziałem już normalnym głosem do Lotty. Nesti wstał i wyciągnął do mnie rękę. - No wstawaj głupku. Tak swoją drogą, to gratuluję wygranej. - Powiedział. Złapałem go za dłoń, podnosząc się z ziemi.
Spojrzałem w stronę Kyriusa. Facet odganiał od siebie członków gildii. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Podszedłem do niego. - Wygrał lepszy. Mimo wszystko, gratuluję walki. - Powiedziałem, wyciągając dłoń w jego stronę. Ten ją odepchnął wkurzony. - Miałeś farta głupi dzieciaku! - Krzyknął, po czym odwrócił się w stronę swojego konia. Spojrzał jeszcze przez ramię w stronę Lotty. - A ty, jeżeli znudzi Ci się towarzystwo dzieci i będziesz chciała towarzystwa prawdziwego mężczyzny, to wiesz gdzie mnie szukać. - Gdy tylko usłyszałem te słowa, miałem ochotę jeszcze raz mu wbić topór, tym razem między oczy, ale powstrzymałem się. - Oprócz walki, trzeba też umieć przegrywać. - Rzuciłem jeszcze za nim, wracając do Nestiego i reszty. Alaus podał mi jednego denara. Spojrzałem szeroko otwartymi oczyma na niego. - No co? Założyłem się z tymi kretynami, że wygrasz. Ja zgarniam trzy denary, ale nie mogłem zapomnieć o tobie! - Powiedział szczęśliwy. Uśmiechnąłem się do niego. - Tyle dobrego, że oprócz samego bubka, zrobiliśmy też jego pachołków w cztery litery. - Odpowiedziałem ze śmiechem. Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy przed siebie. W końcu miasto czekało.

xxx

Wyszliśmy z cukierni. Byłem dosłownie objedzony. - O mój boże... To było takie cudowne! Nigdy w życiu nie jadłem lepszych słodyczy! - Wykrzyknął Nesti, cały szczęśliwy. - Nie ma co... było z czego wybierać. A wy co sądzicie? - Zwróciłem się do Lotty i Alausa. - Jak dla mnie było okey, chociaż nie jestem fanem słodyczy. - Odpowiedział chłopak. Zamówił z nas najmniej. - A ja sądzę, że było świetnie. Eklerki były cudowne! A poza tym, tutaj nie trzeba martwić się tak strasznie o wagę. - Zauważyła Lotty ze śmiechem. Konie zostawiliśmy w stajni, przy bramie miasta.
- No to teraz na targ, czyż nie? Musimy ogarnąć lepszy ekwipunek, jakieś stroje codzienne i prowiant. - Powiedziałem, nadając kierunek grupie. Nie minęły nawet trzy minuty, gdy znaleźliśmy się przed zatłoczonym placem targowym. Było tu parę tysięcy graczy. Po środku targu znajdowała się fontanna, z rzeźbą anioła, o wysokości będzie z dziesięciu metrów. Naokoło placu targowego znajdowało się pełno sklepów, tawern, domów i innych miejsc tego typu. - Wow... no to by dużo tłumaczyło. - Powiedział Alaus, widząc całe to zbiorowisko. - To co, rozdzielamy się i za pół godziny tutaj? - Zapytałem się. - Mi to pasuje. - Odpowiedział Nesti, nie czekając na resztę. To samo zrobił Alaus.
Lotty złapała mnie za rękę. - To prowadź. - Powiedziała. Z początku byłem zaskoczony, ale postarałem się tego nie ukazywać. Ruszyliśmy w tłok. Wszędzie na około dało się słyszeć rozmowy, nawoływania, oraz wybuchy śmiechu. Stanęliśmy przy pierwszym stoisku. Spojrzałem na handlarkę. - Witam! Czy mógłbym się dowiedzieć, co pani może mi zaoferować? - Zapytałem się z uśmiechem. Ta spojrzała na mnie pogodnie. - Oczywiście złociutki! Mam tutaj stroje dla każdego! - Powiedziała szczęśliwa. Spojrzałem na Lotty zadowolony. - No to co byś chciała? - Zapytałem się. Ta zaczęła myśleć intensywnie. - A może... może mają jeansy? - Zapytała się nieśmiało. Niby wydawało się wręcz głupie, ale czemu by nie sprawdzić. Zadałem handlarce pytanie o dany typ spodni. - Ależ oczywiście! - Zawołała, wywołując przed dziewczyną okienko handlu. - A ma pani może jeszcze jakąś białą koszulkę? Może być obcisła. - Zapytała się moja towarzyszka. Po sekundzie od zadania pytania, w okienku pojawił się nowy podpunkt. Cała uradowana wpisała odpowiednią sumę, po czym, gdy tylko pojawiły się przedmioty w ekwipunku, założyła je na siebie.
Spojrzałem na nią z podziwem. Gdy schowała płaszcz, wyglądała wręcz szałowo. - Wow... znaczy się... wyglądasz nieźle. - Powiedziałem, onieśmielony jej urodą. Kasztanowe długie włosy świetnie podkreślały jej delikatne rysy. Uśmiechnęła się szeroko do mnie. - Dziękuje Ci bardzo. - Po czym stanęła, czekając aż ja załatwię sprawę z zakupami. - Poproszę... czarną koszulkę i spodnie bojówki. Najlepiej w zielonych barwach moro. - Po skończeniu wypowiedzi, zobaczyłem okienko z moim zamówieniem. Uiściłem opłatę i założyłem bez zwłoki ubrania. Wyglądałem dokładnie tak, jak w prawdziwym życiu. - Oh... brakowało mi tego. - Stwierdziłem z uśmiechem. Lotty przyjrzała mi się dokładnie. - Nawet ci pasuje. - Stwierdziła krytycznie, po czym zaśmiała się nieśmiało. - Oj tam, narzekasz. - Powiedziałem. Rozglądnąłem się naokoło, za jakimiś innymi ważnymi straganami. - Popatrz... tam jest jakiś npc. Na mapie pokazuje, że jest nauczycielem walki wręcz. Obok niego, stoi nauczycielka magii. Coś dla nas! - Zauważyłem, wskazując dwie osoby przy jednym z budynków. Co chwila podchodzili do nich ludzie, po czym znikali w tłumie. - Można zobaczyć, co takiego tam znajdziemy. - Stwierdziła Lotty cała szczęśliwa. Czekało nas całkiem ciężkie południe... na zakupach w grze. Do czego to doszło...

xxx

Pod wieczór spotkaliśmy się w tawernie. Zarówno Nesti i Alaus od kiedy wrócili, byli jacyś tacy... niemrawi. Nie wiedziałem co mogło ich trapić. Wynajęliśmy dwa pokoje, jeden dla Lotty i jeden dla reszty. Przed pójściem spać, Nesti powiedział, że będzie nam jeszcze musiał coś powiedzieć. Gdy ulokowaliśmy się przy jednym ze stolików, rozejrzałem się po pokoju. Było pustawo. Tylko trzy, czy cztery inne osoby. Sama tawerna była bardziej przestronna niż ta, w której po raz pierwszy byliśmy. Ściany były pomarańczowe, na ścianach znajdowało się pełno lamp naftowych. Spojrzałem na godzinę w konsoli. Była północ.
- Więc... Jest coś ważnego, o czym chciałem z wami pogadać. - Zaczął Nesti. Wyglądał na mocno przygnębionego. Alaus siedział cicho, ze spuszczonym wzrokiem. - A więc... Wulfy, nie wiem jak Ci to powiedzieć. Ja... spotkałem moich znajomych. I... wiesz. Tą elfkę. Pogadaliśmy trochę i cóż... Walnę prosto z mostu. Opuszczam grupę. Razem z nimi i jeszcze dwójką innych organizujemy wyprawę. Tyle, że reszta postawiła ultimatum. Mieli tylko jedno miejsce. Wiem, że stawiam was w okrutnej pozycji, ale chyba mnie zrozumiecie... Myślałem, że nie żyją. I jeszcze ta elfka... Ja... - Zaciął się. Starałem się zrozumieć to, co do nas mówił, ale im bardziej się starałem, tym mniej to rozumiałem. Mimo wszystko, wiedziałem o co chodzi. Spojrzałem na niego, starając zachować się emocje na wodzy. - Jeżeli to jest twoja wola, to nie mam prawa Cię zatrzymywać. Akceptuję twoją decyzję, choć nie będę kłamał. Jest to dla mnie naprawdę duży cios. - Powiedziałem, próbując zachować obojętność głosu. - Przepraszam... ale ja też muszę was opuścić. Przyjaciele mnie potrzebują. Ale, jest tego dobra strona. Mógłbym się postarać, aby cie przyjęli Wulfery. Tyle, że z Lotty będzie większy problem. - Powiedział Alaus. No pięknie. Zaatakowany na dwa fronty. Właśnie zrozumiałem, że nasza grupa się rozpadała. I to zapewne na amen. - Ja... potrzebuję o tym pomyśleć. Wrócę za godzinę... czy dwie. - Odpowiedziałem słabo, wstając od stołu i kierując się w stronę drzwi frontowych.
Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, chciałem krzyczeć. - Żesz kurwa... Nic nie idzie po mojej myśli. - Odezwałem się, ruszając przed siebie. - Nie damy rady z Lotty przebić się przez to wszystko. Pojedynczo może i by się udało, ale nie dam rady kryć jej i walczyć. - Próbowałem w jakikolwiek sposób zrozumieć, co powinienem zrobić. Nagle coś mi zaświtało w głowie. Wyjątkowo nieprzyjemna myśl.

xxx

Wróciłem o drugiej w nocy do tawerny. Wszyscy już spali. Wszedłem po cichu na górę, z bijącym sercem. Drewno skrzypiało pod naciskiem moich butów. Im stawiałem wyżej kroki, tym ciężej mi było zaakceptować to, co uczyniłem. Ale musiałem. Po prostu musiałem. Dla jej dobra. Stanąłem przed drzwiami, za którymi znajdował się pokój Lotty. Podniosłem rękę i słabo zapukałem. Po chwili usłyszałem zgrzyt zamku, by ujrzeć jak drzwi się otwierają. Ujrzałem Lotty w piżamie, którą dzisiaj kupiła. Spojrzała na mnie zaspanymi oczyma. Jej kasztanowe włosy były w nieładzie. - Hej... Mogę wejść? - Zapytałem się. Wiedziałem, że byłem blady. Poza tym, mój głos wskazywał duży stres. - Co... tak jasne... nie ma problemu. - Odezwała się, otwierając szerzej drzwi.
Przestąpiłem przez próg, stając na środku izby. - Może lepiej będzie, jak usiądziesz. - Powiedziałem, odwrócony do niej plecami. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w twarz. Bałem się. - Coś się stało..? - Odezwała się niepewnie. Musiałem się w końcu na to zebrać. Nie było innej opcji. - Posłuchaj... obiecałem, że postaram się Ciebie obronić, nieważne co się stanie. I... nie dałbym teraz rady, gdybyś ze mną poszła. Za dużo byśmy ryzykowali. - Starałem się nie okazywać uczyć podczas mówienia, chociaż oczy miałem już zaszklone. - Więc niestety wpadłem na pewien pomysł. Pamiętasz tą grupę, którą dzisiaj rano spotkaliśmy? Poszedłem do nich i powiedziałem, że do nich dołączysz. - Przy ostatnim słowie, głos mi się załamał. Usłyszałem jak Lotty wciąga gwałtownie powietrze. - Ale... ja nie chcę być bezpieczna... z tobą! Obiecałeś, że będziesz mnie bronił! A jak to ma niby mi pomóc?! Oni nie umieją się nawet zająć sobą nawzajem! - Odpowiedziała zdenerwowana. Wiedziałem, że płakała. - Będziesz z nimi bezpieczniejsza niż ze mną. Jest ich więcej i upewniłem się, że przywódca zrobi wszystko aby Cię obronić. - Odpowiedziałem, próbując ostatkiem sił powstrzymać się od płaczu. - Czy pomyślałeś chwilę o mnie?! O tym co ja chcę zrobić?! Nigdzie nie pójdę, jeżeli ty nie będziesz ze mną! - Krzyknęła zrozpaczona. - Potrzebują tylko uzdrowiciela. Byłbym im kulą u nogi. Jutro do nich dołączysz. Przykro mi... ale zależy mi tylko na twoim bezpieczeństwie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś Ci się stało. Dlatego to zrobiłem. Uwierz, to jest tak samo ciężkie dla Ciebie, jak i dla mnie. - Wiedziałem, ze mnie znienawidzi po tym.

Wiedziałem też, że to zapewne ostatni raz gdy ją widzę. Obiecałem sobie, że jutro z rana wyruszę w podróż. Nie mogłem tutaj zostać, ze świadomością, że wszyscy moi towarzysze mnie opuścili, a dziewczynę na której mi tak bardzo zależało, własnowolnie oddałem do grupy której kompletnie nie znałem. Słyszałem jak płacze. Odwróciłem się powoli do niej i podszedłem. Złapałem jej ręce. - Obiecaj mi jedno... że nie zginiesz. Że dotrwasz do końca. Do zakończenia gry. - Wyszeptałem w jej stronę. Spojrzała na mnie, z oczami wypełnionymi łzami. - Ja obiecałem ci, że zrobię wszystko, abyś była bezpieczna, więc teraz twoja kolej, aby się odpłacić. Po prostu mi to obiecaj... - Odezwałem się ponownie. Serce pękało mi na pół, ze świadomością, że to ja doprowadziłem ją do łez. Nie chciałem tego, ale musiałem. - Ja... dobrze... ale... czy tą ostatnią noc... możesz spać ze mną? - Zapytała się. Częściowo się tego spodziewałem. - Nie ma problemu. I pamiętaj. Musisz być dzielna. Nie przejmuj się tym, co kto inny powie, jeżeli poczujesz się zagrożona, wykorzystaj zwój teleportacji i uciekaj. Masz przeżyć. Dla mnie. - Powiedziałem z uśmiechem, prawą dłonią ścierając łzę z jej policzka. Uśmiechnęła się słabo. - Obiecuję... -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz