wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 7 - Porządki

Rozdział 7 – Porządki
 Będzie z tym sporo roboty. - Zauważył kowal, słysząc moje plany. Najpiękniejsze było to, że nie wystarczyło tylko kliknąć „kup” i już by się wszystko pojawiało. Trzeba było własnoręcznie się wszystkim zająć. - Może zaczniemy od sprzątania? - Zaproponowałem, przejeżdżając palcem po blacie. Był cały zakurzony. - Można i. Ciekawe czy znajdziemy tu jakieś wiadra i mopy. - Zainteresował się, wchodząc do kuchni. Po paru sekundach usłyszałem jak woła zwycięsko – Aha! Mam! - Uśmiechnąłem się, ruszając w stronę z której nadszedł okrzyk. Stanąłem przed otwartymi na oścież drzwiczkami, za którymi znajdował się kowal i cała masa różnych przyrządów do sprzątania, typu mopy, zmiotki, wiadra, ścierki lniane. - No to mamy wszystko co wymagane. - Zauważyłem z uśmiechem, łapiąc jedno z pustych wiader i mop. - Skoczę na dwór i je napełnię. - Powiedziałem, ruszając w stronę drzwi.
 Wychodząc ujrzałem czyjąś uśmiechniętą twarz przed sobą. Była to stosunkowo niska dziewczyna, z kasztanowymi włosami spiętymi z tyłu w kok. Posiadała miecz dwuręczny na plecach. - Sieeemanko! Mam pytanie, czy możesz mi wskazać właściciela tawerny? - Zapytała się. Miała na sobie strój podróżniczy, składający się z ocieplanych spodni, oraz wełnianej koszuli z płaszczem. Poza tym, narzuciła na to jeszcze wilcze futro. Rozglądała się naokoło, szukając kogoś, kto by pasował do jej wyobrażenia karczmarza. - Eee... tak... to znaczy się... Tak. Ja jestem właścicielem. - Odpowiedziałem, dumnie wypinając pierś. Byłem od niej wyższy o głowę, co nadawało lekki komizm tej sytuacji. - Ty? Nie żartuj. Gracz nie może być właścicielem, poza tym, jesteś za młody. - Odpowiedziała zarozumiale, wchodząc bez pytania do tawerny. Otworzyła szerzej oczy, widząc pustkę i ogólny syf panujący w środku. Nagle zza drzwi prowadzących do kuchni wyszedł Drawus. - O! Witam pana! Chciałabym wynająć pokój na dwie noce! - Zawołała, wyciągając dwa denary z sakiewki.
 Kowal spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Pokazałem, że nie wiem o co jej chodzi. - Ależ damulko, ja tutaj pełnię rolę kowala. Ten pan za tobą jest właścicielem. - Odpowiedział lekko rozbawiony.
 Dziewczyna znowu zrobiła zaskoczoną minę, po czym odwróciła się do mnie. Widać było, że nie lubi gdy ktoś jej udowodni, że się myli. - Więc ty, jak ci tam, powiedz mi, ile chcesz za dwie noce? - Odezwała się podirytowana. Wyglądała wręcz uroczo, gdy się tak naburmuszała. - Na razie nawet nie wiem, czy jest jak wynająć pokój. Nie ma tam chyba jeszcze mebli. - Odpowiedziałem dziewczynie, na co ta się zdenerwowała. - Więc co to za cholerne miejsce?! Bród, smród i ubóstwo! Tak się nie traktuje gości! - Zawołała, mając mord w oczach. - Hej, spokojnie! Jestem właścicielem dopiero od może czterdziestu minut! - Zawołałem, widząc jak sięga po swój miecz. Ta zmrużyła oczy, mimo wszystko odpuszczając próbę zamordowania mnie na później. - Jeżeli chcesz, mogę postarać się do wieczora ogarnąć w głównym pokoju jakiś śpiwór i rozpalić w piecu. Poza tym, dałbym radę coś ugotować. Wezmę za to tylko dziesięć srebrników. - Powiedziałem spokojnie.
 Ilość pieniędzy, jaką trzeba było wydać na jedzenie, zbroje, kwaterunek, bądź cokolwiek innego zwiększała się wraz z poziomem miejsca/przedmiotu, ale sprawiało to, że jedzenie było bardziej sycące i leczące, uzbrojenie miało lepsze statystyki, a kwaterunek był wygodniejszy. Był to standardowy system działania gier MMORPG. - Hmph... Jest w tej wiosce jakiekolwiek inne miejsce gdzie mogę odpocząć? - Zapytała się naburmuszona. - Niestety nie. - Odpowiedział za mnie Drawus, puszczając mi oczko. - Więc wygląda na to, że jestem skazana na tą dziurę... - Odezwała się zirytowana. - Drawus, ogarnij pani jakieś miejsce do siedzenia i skocz na targ, kupić coś co można ugotować. Ja w tym czasie zajmę się myciem tego miejsca. - Zawołałem do kowala, ruszając z kubłem do studni.
 Stał obok niej NPC odpowiedzialny za mieszanie wody, tak aby nie zamarzała. Biedaczyna. - Hej chłopie! Za pozwoleniem, skorzystam ze studni. - Powiedziałem. Ten wyciągnął cholernie długie wiosło, robiąc sobie chwilę przerwy. Wtedy ja złapałem za sznur, obwiązałem naokoło rączki kubła, po czym zrzuciłem na dół. Po nie dłużej jak dwóch sekundach dało się usłyszeć głośny plusk. Poczekałem jeszcze chwilę, po czym zacząłem wyciągać kubeł. Przez te parę miesięcy, moje ciało się zmieniało. Byłem bardziej umięśniony, poza tym włosy sięgały mi teraz łopatek. Na twarzy pojawił się już twardy zarost. Oraz, rysy twarzy się wyostrzyły, nadając mi już w miarę dorosły wygląd. Spojrzałem na swoją twarz w odbiciu wodnym. Byłem kimś, kim zawsze chciałem być. Byłem sobą. Prawdziwym sobą. Spojrzałem na chłopaka, który teraz odpoczywał, czekając aż się oddalę. Wyciągnąłem z kieszeni denara i mu rzuciłem. Ten spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczyma. - Dziękuję! - Zawołał, ciesząc się jak małe dziecko z lizaka. Wieś ta była uboga, a mi pieniędzy nie brakowało.
 Od dawien dawna oszczędzałem pieniądze. Byłem ostrożny z wydawaniem ich, zwłaszcza, że nie miałem żadnego powodu by to robić. Miałem na chwilę obecną przy sobie ponad czterysta denarów. Był to majątek mimo wszystko. Pewnie połowę z tego i tak teraz zużyję na remont tawerny. Ruszyłem w drogę powrotną. Wszedłem do budynku, rozglądając się za moim gościem. Siedziała na krześle znajdującym się przy kominku, gdzie Drawus wrzucił parę szczap drewna, oświetlając przy okazji ponad połowę pomieszczenia. Spojrzała na mnie, miną ala „Zabiję cię.”, na co ja jej odpowiedziałem szczero złotym uśmiechem. Ta tylko prychnęła, odwracając się do ognia. Odstawiłem kubeł pod ladę, po czym ruszyłem po szmatkę i miotłę. Złapałem za tą drugą i zacząłem ogarniać podłogi, wzbijając kłęby kurzu. Spojrzałem na dziewczynę. - Może lepiej zasłoń usta i nos, bo będzie tu trochę pyłu. - Powiedziałem, wzbijając po raz kolejny całą chmarę drobinek. Ta tylko fuknęła, wyciągając jakąś chustę, przykładając ją sobie do ust. Drawus złapał w międzyczasie za szmatkę i zamoczył ją w kuble z wodą, zabierając się za przecieranie blatów i parapetów pod oknami. Samych okien nie było za dużo. Tylko dwa, na ścianie z drzwiami frontowymi. Nie posiadały żadnych firanek ani zasłon, ale przynajmniej były w całości i blokowały nadmiar chłodu. Sam pokój powoli się nagrzewał dzięki działającemu kominkowi.
 - I tylko brakuje tutaj muzyki... a szkoda, że nie ma jakiejś opcji, by móc puszczać sobie muzykę. - Stwierdziłem z uśmiechem w stronę Drawusa. Ten tylko odpowiedział mi uśmiechem. Ogarnąłem podłogę już do końca, po czym złapałem za mop. Zamoczyłem go w kuble, po czym wycisnąłem własnoręcznie, tak aby pozostał lekko wilgotny. Złapałem za drążek i zacząłem przecierać deski. - Sądzę, że będzie trzeba je wymienić. Te już nie dadzą rady utrzymać nadmiaru obciążenia. - Stwierdziłem, słysząc jak podłoga dosłownie pojękuje przy moim każdym kroku. Po sekundzie konsternacji ogarnąłem coś. Dalej miałem na sobie zbroje. - Ale ze mnie kretyn... - Stwierdziłem po cichu, zmieniając pancerz na strój codzienny, ten sam który kupiłem przy ostatniej wizycie w Kamerionie, cztery miesiące temu. - Masz rację. Baka*. - Odezwała się dziewczyna. Muszę zapamiętać, że nie każdy gość jest do połowy głuchy. Albo całkowicie. Westchnąłem, po czym znowu się zabrałem za sprzątanie. Spojrzała na mnie jak to robię, po czym nagle wstała zbulwersowana. - I jak ty to masz zamiar skończyć przed końcem dnia?! Robisz to jak nieporadne dziecko! - Krzyknęła, podchodząc szybko i wyrywając mi mop ręki, po czym trzasnęła mnie otwartą dłonią po głowie. - Tak to się robi! Boże, ci faceci bez nas to by umarli! - Powiedziała, zabierając się za pokazywanie mi jak się powinno poprawnie zmywać podłogi. Usłyszałem śmiech kowala, który obserwował całą tą sytuację z boku. Westchnąłem bezsilnie, wiedząc, że nie będę miał łatwo z moją pierwszą klientką. Po trzech minutach tłumaczenia mi, jak to się powinno robić, dosłownie rzuciła we mnie mopem. - Teraz twoja kolej! - Odezwała się, krzyżując ręce na piersiach, i przyglądając się na mnie wyczekująco. Starając się stosować do jej zasad, zacząłem raz jeszcze korzystać z mopa, pod czujnym okiem dziewczęcia. Czułem, że nie odpuści mi, aż wszystkie pokoje nie będą lśniły. - To będzie kilka naprawdę długich godzin. - Jęknąłem do siebie, starając się wypowiedzieć słowa jak najciszej. - Oj będą. A teraz ruszaj cztery litery! Nie ma obijania się! - Powiedziała władczo.
Minęły trzy godziny i w końcu mogłem odpocząć. Usiadłem pod ścianą, sapiąc ciężko. Dziewczyna przeszła obok, wracając na swoje miejsce na krześle. - I co było tak ciężko? - Zapytała się, tonem wskazującym, że ona się ani trochę nie zmęczyła. - Owszem... było. - Odpowiedziałem, kładąc nacisk na ostatni wyraz. Drawus podszedł do mnie. Przez te parę godzin zajmował się ogarnianiem kuchni, w międzyczasie gotując coś ze składników, które zakupił podczas pobytu na targu. - No dobra, potrawa gotowa. Spodziewałem się, że ty też będziesz głodny. - Powiedział, podając mi miskę z gulaszem i drewnianą łyżkę. Spojrzałem na potrawę z istnym uwielbieniem. Byłem gotów pożreć konia z kopytami. Kowal podał drugą miskę dziewczynie, po czym zbliżył się do wyjścia. - Na dzisiaj muszę wracać do kuźni. Mam parę zamówień do załatwienia na jutro. - Powiedział, wychodząc na dwór. Byłem zbyt zajęty jedzeniem, by nawet mu odpowiedzieć. - A więc... jak ci na imię, ślamazaro? - Zapytała się dziewczyna, kulturalnie jedząc potrawę. Gdy ona dopiero zaczynała, u mnie już nic nie było. - Uch... Wulfery. Ludzie wolą nazywać mnie Wulfy. - Powiedziałem, odkładając miskę obok siebie. - Wulfy. Nawet okey. Tak dla informacji, nazywam się Hankei chociaż ludzie wolą na mnie mówić Marcela. - Powiedziała, nawet nie spoglądając w moją stronę. - Twoje prawdziwe imię... rozumiem. Ja mam na imię... - Tu się zaciąłem.
Potrzebowałem paru sekund by sobie przypomnieć, jak się tak naprawdę nazywam... - Michael... się znaczy... - Odpowiedziałem. Dziewczyna spojrzała na mnie. - Nie za często korzystałeś tutaj z prawdziwego imienia co? - Zapytała się obojętnie. - Nie... jakoś... nie zdarzało mi się... - Powiedziałem zaskoczony. Tak bardzo przywyknąłem, do tego, że ludzie nazywają mnie Wulfery, albo Wulfy, że nawet nie pamiętałem już swojego prawdziwego imienia.
- Późno się robi. To co, znajdzie się dla mnie jakiś śpiwór? - Zapytała dziewczyna, odkładając już pustą miskę. - A... tak, już przynoszę. - Odpowiedziałem, puszczając w niepamięć moje przemyślenia. Wywołałem okienko wyposażenia i wyciągnąłem z niego jeden ze śpiworów. Był stworzony z wilczego futra. Wilki, były wyjątkowo popularną zwierzyną tutaj. Podałem jej śpiwór, po czym spojrzałem na drzwi. - Pójdę się przejść. - Powiedziałem, ruszając w stronę wyjścia. Dziewczyna ruszyła za mną. - Za pozwoleniem, przejdę się z tobą. Może przy okazji ogarnę trochę, co ciekawsze miejsca w wiosce. - Osobiście, nie miałem nic przeciwko. Otworzyłem drzwi, dając jej wyjść pierwszej, po czym ruszyłem za nią. Skierowaliśmy się do bramy miasta.
Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, natomiast słońce już jakiś czas temu zaszło za horyzont, zastąpione księżycem, dającym całkiem sporo światła. Mimo wszystko, szliśmy z pochodnią. Nigdy nie wychodziłem poza miasto bez wyekwipowanej broni. Odetchnąłem od stęchłego powietrza, jakie znajdowało się w tawernie. - Więc, powiedz mi, ile kosztowało wykupienie tego budynku? - Zapytała się dziewczyna, niby obojętnie, nie zwalniając kroku. Ręce trzymała w kieszeniach spodni podróżnych. - Sto denarów za wykupienie. Remont pewnie będzie kosztował drugie tyle, jak nie więcej. - Stwierdziłem, spoglądając na nią.
 I co, masz zamiar tutaj do końca gry siedzieć i nic nie robić? - Zapytała się, zachowując ten sam lekko irytujący ton. - Nie. Mam zamiar zatrudnić paru NPC z wioski i Drawus obiecał się pilnować ich, by wykonywali porządnie pracę. Postaram się czasami wpadać tu i ogarniać co ważniejsze rzeczy. Nie mogę sobie odpuszczać. - Odpowiedziałem dziewczynie ze spokojem, znów zwracając wzrok na drogę. - Przynajmniej jeden, który myśli. Ile razy spotykałam jakiś graczy z wykupionymi domami, mówili, że nie mają zamiaru znowu zabierać się za przechodzenie gry. Kretyni. Myślą tylko o sobie. - Stwierdziła dziewczyna.
 - Nie wiem... nie spotykałem za dużo ludzi na mojej drodze. Od ósmego poziomu trzymam się sam. - Odpowiedziałem jej. Ta spojrzała na mnie zaskoczona. - Więc, mówisz, że od jak długiego czasu grasz solo? - Zapytała się. - Będzie... z cztery miesiące. - Odpowiedziałem jej, tak jakby to było nic. - Nie wierzę Ci. Nie ma opcji, że przez tak długi czas, na dawałeś sobie radę sam. Nawet ja podróżuję z grupą przyjaciół. Tylko teraz, zdecydowali się zrobić sobie przerwę w Kamarionie. - Powiedziała. - Nie musisz mi wierzyć. Ważniejsze jest to, że sam sobie wierzę. - Stwierdziłem, przyjmując ten sam obojętny ton, którego używała wcześniej. - Cokolwiek. Skoro grasz sam, to znaczy, że nie masz przyjaciół co? - Zapytała się. W tej chwili przypomniałem sobie moją poprzednią grupę. - Mam... Albo miałem. Nie wiem, czy jeszcze żyją. - Odpowiedziałem niby obojętnie. Mogłem zawsze spojrzeć na listę znajomych, ale będąc szczerym, bałem się.
 Bałem się, że ujrzę coś, czego nie chciałem. Hankei mimo wszystko już nie drążyła tematu, zapewne wyczuwając, że nie jest to coś, o czym chciałbym rozmawiać. Jak człowiek tak przechadzał się, czasami wydawało się, iż jesteśmy w prawdziwym świecie. Koniec końców, odczuwałem zimno, ból, głód, tak samo jak wszystkie pozytywne stany. Świat idealny. Nie licząc tego, że możesz umrzeć na każdym kroku. Chociaż... jakby nie patrzeć, nawet poza hełmem, mogliśmy umrzeć, tyle tylko, że nasza śmierć tam, nie miała tak dużego znaczenia jak tutaj. Gdy jest nas tylko dziesięć tysięcy, każda osoba się liczy. Zwłaszcza, że nie wiemy, co nas czeka w przyszłości. Nagle zauważyłem, że Hankei została w tyle. Odwróciłem się do niej, a ta tylko przyglądała się czemuś w oddali. Gdy wytężyłem wzrok, zrozumiałem o co jej chodzi. Ujrzałem małą grupę ludzi, dosłownie otoczoną przez pięć kreatur, z którymi miałem dzisiaj do czynienia. Naga. Nie czekając na jej reakcję, ruszyłem biegiem przez łąkę przykrytą śniegiem. Przeliczyłem ludzi, którzy z nimi walczyli. Było ich dwoje. Niby mogli mieć wyższe poziomy, ale nie chciałem ryzykować. Nie były to jednostki typu boss, ale zdecydowanie też, nie przypominały zwykłych potworów. Martwiło mnie to.

Gdy tylko się zbliżyłem, zrozumiałem, że ta dwójka jest w sporych tarapatach. Potwory atakowały ich raz po raz za pomocą pazurów, a ci starali się blokować je, przy pomocy tarcz. Jeden był lansjerem, drugi był wojownikiem. Byli wyczerpani, co łatwo dało się stwierdzić po ich postawach. - Ja się zajmę tym bliżej, ty zajmij się drugim! - Zawołała za mną Hankei, wyprzedzając mnie przy pomocy umiejętności szarży. Byliśmy blisko całego tego zgiełku. Nagle wybiła się, wbiegając Nadze po tułowiu konia, wykonując potężny zamach znad głowy. W tym czasie, ja dobiegłem do swojego celu. Gdy potwór atakował wojownika, ja szybko wspiąłem się po nodze, ruszając biegiem w stronę pleców. Wyciągnąłem w międzyczasie berdysz, spoglądając na życie przeciwnika. Pięćdziesiąt jeden procent. Oznaczało to, że zaraz zmieni się jego sposób walki.
Oprócz tego, posiadał taki sam poziom jak Naga Chieftain, co oznaczało, że zapewne ma tyle samo życia. Przygotowałem umiejętność ataku z obrotu, zbliżając się do mojego celu. Gdy tylko plecy stwora były w zasięgu, wykonałem perfekcyjny zamach, wbijając topór głęboko w cielsko bestii, która straciła jedną piątą z pełnego życia. Nim Naga zdążyła zareagować na to, zmieniając swoje skupienie na mnie, wywołałem umiejętność potężnego uderzenia, biorąc zamach znad głowy, celując w miejsce, które już wcześniej było zranione przeze mnie. Topór wszedł jeszcze głębiej, zadając dodatkowe obrażenia krytyczne. Zostało pięć procent, które spadało szybko z powodu efektu krwawienia. Po chwili, bestia już padała na ziemię, z czego ja wylądowałem na ubitym śniegu z głuchym uderzeniem. - Kurwa... - Jęknąłem, podnosząc się na nogi. Spojrzałem na Hankei, która właśnie wykańczała swojego stwora. Gdy tylko reszta potworów zrozumiała, kto jest zagrożeniem, zmieniły swój cel, z wojownika i lansjera na nas. Gdy oni to tylko ujrzeli, spojrzeli na nas, po czym uciekli. - Kurwa mać! A pomóc to nie łaska kretyni? - Wydarłem się za nimi, lecz ci już byli za daleko by mnie nawet usłyszeć. Ujrzałem jak pozostałe trzy potwory szarżują w moją stronę. - Pierdole... - Mruknąłem zirytowany. Wbiłem berdysz w ziemię, przygotowany na blok. Pierwsze dwa pazury udało mi się zablokować, lecz siła trzeciego i moje chwilowe osłabienie, spowodowane ilością zużytej wytrzymałości na bloki, sprawiło, że cios zadał mi zmniejszone obrażenia, odrzucając przy okazji na dwa metry.
Gdy tylko chmura śniegu opadła, spojrzałem ponownie w stronę potworów. Dwa z nich już przygotowywały się do ataku, gdy trzeci próbował się pozbyć Hankei ze swoich pleców. Postarałem się podnieść z ziemi, pomimo osłabienia. Ponownie ustawiłem topór w pozycji bloku, nie wiedząc nawet czy uda mi się zablokować pierwszy atak. Nie miałem sił wykonać uniku, poza tym, nie wiedziałem, czy udałoby mi się uciec przed drugim stworem. - Co będzie to będzie. - Powiedziałem do siebie. Przynajmniej tamci dwaj kretyni przeżyli. Ujrzałem pazury nadlatujące w moją stronę. Bałem się. Ale nie mogłem teraz się poddać. Nie miałem jak. Współczynnik życia wskazywał osiemdziesiąt pięć procent. Ataki nadchodziły jak topór kata, zwiastując mój koniec. Sądziłem, że to mi pozwoli odpocząć. Lecz nagle ujrzałem czyjąś twarz w swojej głowie. Pewnej dziewczyny, która mi obiecała, że przeżyje. I chciałem ją raz jeszcze ujrzeć. To był mój cel życiowy. Zobaczyć, że jest cała i zdrowa.
Ryknąłem zawadiacko, blokując pierwszy atak. Z niespotykaną dla mnie prędkością wykonałem atak znad głowy, uderzając drugi pazur z wielką siłą. Ten wbił się w ziemię przede mną, zbity przez mój cios. Wbiegłem po ręce potwora, docierając aż do jego twarzy. Wydarłem się, podnosząc topór i wbijając go w twarz stwora. Zaryczał, próbując wolną ręką złapać mnie. Wyrwałem topór, zeskakując przed potwora. Zostało mu dwadzieścia procent życia. Wszystkie były obite prawie do połowy, gdy tu dotarliśmy. Wybiłem się w stronę drugiego potwora, który próbował wykonać cięcie mieczem. Wykonałem zamach z prawej, wbijając topór głęboko w jedną z nóg stwora. Trzydzieści procent. W tej chwili, oba potwory wyciągnęły dwa miecze i zaczęły wykonywać serie uderzeń. Ruszyłem biegiem przed siebie, przywołując w głowie ten jeden obraz. Jej twarz.
Uciekając raz po raz przed kolejnymi atakami, przygotowałem się do wykonania wybicia. W tej chwili, jeden z przeciwników zaryczał żałośnie padając na ziemię. Nie myślałem nawet o tym. Byłem żądny krwi. Chciałem zamordować tego ostatniego stwora. Rzuciłem się na niego, drąc się i wbijając topór całą masę razy w jego nogi. Życie spadało mu drastycznie szybko, aż w końcu zniknęło. Wykonałem jeszcze jeden zamach, lecz trafiłem na nicość, ponieważ Naga zdematerializował się. Wywróciłem się na ziemię, przy okazji upuszczając berdysz. Byłem wycieńczony. Nie chciałem wstawać. Chciałem leżeć w tym śniegu, zbrukanym olbrzymią ilością krwi.
Było mi tu dobrze, jak w łóżku, w którym się znajdowałem, przed wejściem do tego świata. Nie zdziwiłbym się, gdybym teraz usłyszał rodziców krzyczących na mnie, że mam wstawać. Zawsze to robili. Uwielbiali wręcz. A ja byłem im wdzięczny. Ponieważ, mimo wszystko, chcieli mojego dobra. - No panie nakurwiaczu. Przy twoich umiejętnościach, nie dziwię się, że wytrzymałeś tyle sam. - Stwierdziła Hankei podchodząc do mnie. Spojrzałem na nią zmęczonymi oczami. - Gdyby nie ty, to i tak nic bym nie zrobił. - Odpowiedziałem słabym głosem, próbując się podnieść, lecz mimo starań, nie miałem wystarczająco sił. - Bogowie! I teraz mam cię jeszcze może zanieść co?! Ci faceci są tacy bezużyteczni! - Zawołała zdenerwowana, łapiąc mój berdysz, rzucając go na mnie i chwytając za naramienniki, ciągnąc w stronę wioski. Nawet nie miałem siły, by zobaczyć komizm tej sytuacji. Nie zauważyłem nawet, gdy zasnąłem.

Obudziłem się koło dwunastej w południe, następnego dnia. Hankei siedziała na krześle naburmuszona. - O łaskawca w końcu wstał! Miałam już ochotę cię skopać i sobie pójść. Pierdzielony leń! - Zawołała zdenerwowana, podchodząc do mnie. - I jeszcze musiałam cię ciągnąć! CAŁĄ drogę do tej cholernej wioski! - Wykrzyknęła. - Uch... przepraszam. I dziękuję. Jestem naprawdę wdzięczny. - Powiedziałem, podnosząc się z ziemi. Byłem dalej w zbroi pokrytej krwią potworów. - Jest jakaś opcja, żebym ci to wynagrodził? - Zapytałem, rozciągając się. - Jeżeli umiesz zrobić pizzę, to mamy układ. - Burknęła wkurzona. W tej chwili zastanowiłem się. Czy dałoby radę tutaj takową sporządzić. I zrozumiałem, że owszem. Nawet nie trzeba było tak bardzo się namęczyć, by znaleźć składniki. - A więc układ. - Stwierdziłem, wychodząc szybko z tawerny. Dziewczyna spojrzała za mną zaskoczona.

- Uch... nie sądziłam, że naprawdę da się zjeść w tej krainie pizzę... a tu proszę. Ktoś się przynajmniej postarał z systemem gotowania. - Odezwała się Hankei, wypijając trochę wody z dzbana. Byliśmy w domu Drawusa. Poszedłem prosto do niego, szybko nakreślając sprawę. Zgodził się udostępnić dom, jako miejsce do spożycia i piec, aby ugotować danie. W zamian, dałem mu denara. - Zdarzało mi się czasami gotować, w tamtym świecie. Nie jestem może w tym dobry, ale powinienem dać radę poprowadzić tawernę. - Powiedziałem, wyciągając się lekko. - Jeżeli otworzysz tawernę z pizzą, to uwierz, będziesz miał więcej gości niż jakakolwiek karczma w Kamarionie. - Stwierdziła, podnosząc się z krzesła. - Tak myślisz? Może to dobry pomysł... - Powiedziałem, drapiąc się po głowie. Ta spojrzała na mnie, z przemądrzałą miną. - JA, się nigdy nie mylę. - Po tych słowach ruszyła do wyjścia. - Poza tym, zbieram się już. A tutaj kasa, za udostępnienie tawerny na noc. - Powiedziała, rzucając mi dwadzieścia srebrników. Po czym wyszła. - No... i tyle ją widziałem. Ciekawe, czy kiedyś jeszcze wróci. - Wypowiedziałem, także wychodząc i ruszając w stronę tawerny. - Muszę trochę tu ogarnąć... -

*Z japońskiego – Kretyn, głupek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz