poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 6 - Pożegnanie

Rozdział 6 – Pożegnanie
Obudziłem się nad ranem. Spojrzałem za okno ze smutkiem. Trzeba było wstawać. Nie chciałem, ale musiałem. Odwróciłem wzrok, kierując go na dziewczynę. Spała jak zabita wtulając się we mnie. Na twarzy malował jej się smutek. Pomimo że nie chciałem jej opuszczać, przynajmniej tak mogłem upewnić się, że będzie bezpieczna. Delikatnie podniosłem jej dłoń, wysuwając się z uścisku. Musiałem być twardy, pomimo, że wszystko na razie chciało abym się załamał. Westchnąłem cicho, stawiając pierwsze kroki na drewnianej podłodze.
Miałem chwilę aby rozejrzeć się po izbie. Była stosunkowo mała, oprócz dużego łóżka, znajdował się tu tylko stolik z krzesłem. Na ścianach znajdowały się dwie pochodnie, nigdy się nie wypalające. Sufit znajdował się przynajmniej głowę nade mną. Ruszyłem po cichu w stronę drzwi. Deski poskrzypywały, co mnie wyjątkowo martwiło. Zatrzymałem się przy stoliku i zostawiłem Lotty notatkę dotyczącą lokacji tamtej gildii. Zbliżyłem się do drzwi, odwracając się aby po ten ostatni raz zobaczyć ją. Wyglądała niewinnie, chociaż wiedziałem, że dałaby sobie sama świetnie radę.
Nie potrzebowała nas. Nawet klasa uzdrowiciela dałaby radę w walce, ze względu na czary. Oprócz uzdrowienia posiadali od początku czary ofensywne, których dziewczyna po prostu nie miała potrzeby używać. Tyle, że teraz już wszystko się zmieniło. Jako uzdrowicielka, dalej już musi posiadać kogoś, kto będzie ją osłaniał. - Jeżeli tam jesteś Odynie... chroń ją. Proszę. - Odezwałem się cicho, kierując wzrok ku niebu, znajdującym się gdzieś za sufitem.
Otworzyłem drzwi izby i cicho wyślizgnąłem się z niej. Gdy upewniłem się, że blokada przeciw włamaniowa na klamkę już działa, odwróciłem się do drugiej izby. Wszedłem do niej, już nie zachowując się tak cicho. Nesti i Alaus nie spali. Spojrzeli na mnie lekko zaskoczeni. - Myśleliście, że się nie pożegnam? - Zapytałem z szyderczym uśmiechem. - Przez chwilę i owszem. - Odpowiedział Alaus, z grobowo poważnym tonem. W pomieszczeniu znajdowały się dwa osobne łóżka i stolik z dwoma krzesłami. Nesti siedział na łożu, gdy Alaus chodził po izbie. Ruszyłem spokojnym krokiem przed siebie, następnie siadając na jednym z wolnych krzeseł. - Musiałem co nieco przemyśleć. I powiem szczerze, że rozumiem wasze decyzje. - Poruszyłem ten temat, bez żadnych specjalnych emocji. Myślałem, że będzie ciężej. Ale nie miałem zamiaru kłamać. - I Alaus, co do twojej propozycji... Mógłbym, ale nie dziękuję. Zdecydowałem, że przez jakiś czas postaram się poradzić sobie samemu. - Powiedziałem. Nesti spojrzał na mnie jak na wariata. - Czy ciebie już kompletnie porąbało Wulfy? Samemu w tym świecie? - Wstał z łóżka i podszedł do mnie zirytowany. - A niby czemu nie? Wiesz, że jestem ostrożny. Nie musisz się o mnie bać. - Powiedziałem ze stoickim spokojem. Widziałem jak chłopak walczy ze sobą, aby mnie nie uderzyć, chociaż nic by mu to nawet nie dało w bezpiecznej strefie. - Kurwa! Nie o to chodzi! Jeżeli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, nie będziemy mieli jak Ci pomóc! - Powiedział zdenerwowany, podnosząc głos. - Ciszej... Lotty śpi. Nie chcę jej budzić. - Zauważyłem. Nesti chciał mi odszczekać, ale właśnie mu coś zaświtało w głowie. - A co z nią? Skoro mówisz, że dasz sobie radę, to znaczy, że co zrobisz z dziewczyną? - Zapytał się, zaniepokojony. - Ja... uch... zapisałem ją do tamtej gildii, którą wczoraj spotkaliśmy. - Powiedziałem cicho. Nie byłem dumny z tego co zrobiłem. To było okrutne, zarówno dla niej, jak i dla mnie. - Że co?! Przecież ci kretyni nawet nie daliby sobie rady z naszą dwójką! - Zawołał Nesti. - Cicho. Wiem, ale przy nich ma większą szansę, niż ze mną. Ja sam... nie dałbym rady walczyć i ją chronić naraz. Oboje to wiemy. - Powiedziałem, zły na siebie, za swoją bezsilność. Nie chciałem jej stawiać w takiej pozycji. Nigdy nie chciałem. Alaus spojrzał na mnie. - Może i masz rację. Koniec końców, jeżeli będzie czuć się zagrożona, użyje zwoju teleportacji. Nawet kosztem życia jednego czy dwóch z tych kretynów. Ale niestety, albo stety, ich gildia się rozrośnie. Ludzi ciągnie do mocy, a w grupie siła. - Zauważył przytomnie. Ekspansja tej gildii będzie zależała w dużej mierze od tego, czy uda im się przeżyć pierwszy tydzień. Jeżeli tak, nie będzie co do tego wątpliwości. - Muszę się zbierać. Zachowam się jak zwykły skurwysyn... ale chcę zniknąć z tawerny zanim Lotty się obudzi. - Powiedziałem słabo, wstając z krzesła. Zmieniłem swój strój codzienny, na wczoraj kupioną zbroję płytową. Była złożona z napierśnika, naramienników i paru płyt opadających od pasa do połowy ud. Połączone były ze sobą kolczugą, która dalej stanowiła połowę pancerza. Poza tym wyekwipowałem berdysz. Był to topór oburęczny, mojego wzrostu. Samo ostrze było stylizowane na wzór średniowiecznego topora kata. Drzewc był wytrzymały, mierzący dokładnie tyle co ja, stworzony z drewna dębowego. Współczynnik ataku wzrastał trzykrotnie, w porównaniu z poprzednim toporem, natomiast pancerz tylko dwukrotnie. Na chwilę obecną, powinienem zadawać koło dwóch – trzech tysięcy obrażeń, co oznacza połączoną ilość życia trzech driad. Spojrzałem na swój pasek życia. Siedem tysięcy punktów życia. To mi pozwoli na walkę z cięższymi przeciwnikami, nie przejmując się tak bardzo już o zdrowie. W pojedynku z ludźmi sprawa wyglądała inaczej, ze względu na to, że byli w stanie pozbawić mnie kończyny, bądź doprowadzić do stanu krytycznego.
Spojrzałem jeszcze raz na mych przyjaciół. - Bądźcie ostrożni. Liczę, że jeszcze się kiedyś spotkamy. - Powiedziałem, wstając z krzesła, zmierzając już do wyjścia. - Ty też Wulfery. Jeżeli dasz się zabić, to obiecuję, że cie zamorduję! - Wykrzyknął jeszcze za mną Nesti. Zamknąłem drzwi od ich izby i spojrzałem na pokój Lotty. Chciałem jeszcze wejść, lecz wiedziałem, że za dużo ryzykuję. Zszedłem po schodach na parter, spoglądając, czy ktoś się znajduje w tawernie. Była opustoszała, nie licząc barmana, który stał sobie spokojnie przy ladzie, przeliczając denary. - Żegnam! Zapewne się już nie zobaczymy. Powodzenia w biznesie. - Powiedziałem w stronę NPC. Ten spojrzał za mną, uśmiechając się. - Tobie też chłopcze. Bądź ostrożny podczas podróży. - Odpowiedział, wracając do wcześniejszego zajęcia. Wystąpiłem dwa kroki przed budynek. Słońce dopiero się wznosiło, co stwierdziłem po godzinie w konsoli. Chmury deszczowe zasnuwały całe niebo. Otworzyłem ekwipunek, zakładając płaszcz. Zarzuciłem kaptur na głowę, poprawiłem berdysz na plecach i ruszyłem w stronę stajni. Pomimo smutku, byłem wdzięczny za to, że jeszcze żyję. I za to, że moi znajomi też są cali i zdrowi. Nie było dla mnie lepszego daru od bogów, pozostałych w prawdziwym świecie. Tutaj był tylko jeden bóg. I to on był administratorem.

xxx

Od tych wydarzeń minęły cztery miesiące. Zarys twarzy moich przyjaciół już dawno zatarł się w pamięci. Nawet się nie starałem sobie ich przypomnieć. Zapominałem o nich każdego dnia coraz bardziej, nadając w ten sposób, jakoś sens swojemu życiu. Przez ten długi czas zdołałem nabić czterdziesty piąty poziom. Były to cztery miesiące... a nawet nie osiągnąłem połowy tego, co było wymagane do przejścia gry. Słyszałem o ludziach, którzy zdołali już wbić poziom pięćdziesiąty piąty, chociaż to też nie było niczym wielkim. Nadszedł listopad, więc cała kraina od dłuższego czasu była pokryta śniegiem, który zarazem nadawał majestatu, jak i irytował. Odczuwałem to zimno wyjątkowo nieprzyjemnie, lecz mimo wszystko, postarałem się jakoś przed nim chronić. Aktualnie jeździłem w pełnej płytowej zbroi. Na szyi miałem zarzucony zielony szal, powiewający na wietrze. Pancerz był w większości przykryty wilczym futrem, które zakupiłem w jednej z większych wsi. Znajdowałem się zapewne dwa tygodnie drogi od Kamarionu. Nie chciałem nawet się zbliżać do tego miejsca.
W grze pozostało tylko dziesięć tysięcy graczy. Po pierwszym miesiącu, ilość ludzi którzy umierali z dnia na dzień malała. Czasami, zdarzały się dni, gdy nikt nie umierał. To były istne święta... Kraina tak jak się spodziewałem, była wiele razy większa, niż można było oczekiwać. Drogi prowadziły do setek wsi i pojedynczych większych miast. Znajdowaliśmy się na olbrzymiej wyspie, więc nieważne gdzie byśmy pojechali, dotrzemy do morza, gdzie znajduje się „bariera”, blokująca nas od ucieczki. Jest wiele miejsc, które ludzie zaznaczają jako niebezpieczne. Są to przeważnie wejścia do instancji. Nazywa tak się wydarzenia, polegające na zorganizowaniu grupy i pokonaniu w jakimś miejscu wszystkich przeciwników, bądź zebranie czegoś. Próba wykonania instancji samemu, jest czystym samobójstwem. Często do takowej wchodziły całe grupy ludzi, tylko po to, by wróciły tylko pojedyncze. Niestety, instancje były czymś obowiązkowym. Dostawaliśmy zadania, które polegały na wykonaniu jednej. Same wejścia były chronione przez potwory godne podziwu i wymagające dużych umiejętności, by je pokonać. Na razie miałem inny cel.
Wiatr dudnił w nieosłoniętych uszach, rozwiewając włosy i powodując zdenerwowanie. Nigdy nie lubiłem tej pory roku. Z zimy nic dobrego nie wynikało, jak dla mnie. Oczywiście oprócz świąt, pomimo iż nie wierzyłem. Pozwalało mi to spotkać się z rodziną w ten jeden jedyny dzień i być zauważonym. Tego dnia, każdy zwracał na siebie nawzajem uwagę. Jedyny dzień, gdy stawałem się ważny.
Przywykłem do samotności. Była przyjemna. Pozwalała wyłączyć się ze świata, jadąc bezmyślnie przed siebie. Dzięki inteligencji koni, nie dało się ot tak zeskoczyć do kaniony, bądź zrobić coś głupiego. No i miałem towarzysza. Ten tutaj skurczybyk wytrzymał ze mną więcej, niż którykolwiek znajomy z prawdziwego świata. Rozejrzałem się spokojnie naokoło. Nagle ujrzałem mój cel. Zszedłem z konia, rozkazując mu zostać. Znajdywałem się w lesie iglastym. Drzewa były olbrzymie, wręcz nienaturalnie przerośnięte. To co ujrzałem, to był boss. Był najcięższym stworzeniem w tym lesie i miałem za zadanie się go pozbyć. Każdy potwór miał swój poziom, który wskazywał jaką szansę masz z przeciwnikiem. Ten był ode mnie słabszy o cztery, co dawało mi dużą szansę, chociaż nie można było być zbyt pewnym. Boss nazywał się „Naga Chieftain”, co oznaczało Herszt Naga. Była to wielka kreatura, rodem z mitologii. Częściowo koń, częściowo jaszczur, częściowo człowiek. Od pasa w górę przypominał człowieka, pomimo dłoni, z których wyrastały olbrzymie pazury, po jednym na rękę. Od pasa w dół przypominał konia. Tylko skóra była jaszczurza, ze względu na grube łuski. Był przynajmniej trzy raz większy ode mnie. Ledwo sięgałem mu końskiego torsu. Był parę razy szerszy ode mnie. Ważył zapewne parę ton. Posiadał dwa miecze arabskie, zawieszone na jego plecach. - Będzie zabawa... - Stwierdziłem z uśmiechem.
Zbliżyłem się do niego pewnym krokiem. Sięgnąłem po topór z pleców. Był to stalowy berdysz, z pozłacanymi runami, wyrytymi na ostrzu. Tak jak prawie każdy topór dla berserkera, był mojej wielkości, lecz dzięki miesiącom praktyki w dzierżeniu tak dużej broni, posługiwałem się nim bez najmniejszego problemu. Byłem już parę metrów przed potworem, który zwrócił się w moją stronę. Twarz demona. Jakże oczywiste. Z jego ust buchały kłęby dymu. W przeciwieństwie do potworów z niższych poziomów, sam z siebie potrafił się skupić na przeciwniku. Ryknął ogłuszająco, wyrzucając ręce na boki. - Oj kurwa zamknij ten durny ryj! - Odkrzyknąłem w jego stronę z irytacją.
Bestia ruszyła na mnie nagłym galopem, planując wbić jeden z kościstych pazurów i zakończyć zabawę. Gdy znajdywał się koło pięciu metrów ode mnie, przez co wystarczył mu jeden krok by być przy mnie, wykonałem gwałtowny wyskok w prawo, omijając jego szarżę. Zarył pazurem w ziemię, dokładnie tam, gdzie przed paroma sekundami stałem. Wyciągnąłem topór zza pleców, wywołując umiejętność wzmocnienia siły, kosztem obrony. Ruszyłem szarżą w stronę kreatury, która dopiero się obracała w moją stronę. Wykonałem szybkie cięcie z prawej strony, uderzając Nagę w nogę. Pomimo łusek, uderzenie dało efekty, przez krwawiącą ranę i utracone pięć procent życia. Plusem walk z potworami jest to, że nie mogą się regenerować podczas walki.
Wykonałem kolejne uderzenie, tym razem zza głowy, lecz przeciwnik widząc ten ruch wykonał duży odskok w tył. Zważywszy na jego budowę ciała i mięśnie, był w stanie odskakiwać na dobre dziesięć metrów. Gdy tylko wylądował, ziemia się zatrzęsła. Nie czekając na moją reakcję ruszył w ponowną szarże, przygotowując pazur. Ustawiłem topór do bloku, ostrze wbijając w ziemię. Pomimo iż masowo wyglądało to jak samobójstwo, wiedziałem co robię. Gdy potwór znalazł się w zasięgu, wykonał uderzenie, celując centralnie w berdysz. Prędkość z którą nadlatywał pazur była wręcz zawrotna, lecz gdy znalazł się przerażająco blisko, efekt bloku zadziałał, odbijając z dużą mocą całą rękę przeciwnika. Wykorzystałem to, wyskakując przed siebie, z toporem uniesionym nad głową. Wbiłem ostrze w ludzki brzuch potwora, na tyle głęboko, że aby się odbić od niego, musiałem oprzeć nogi o jego ciało, wyrywając broń spomiędzy mięsa. Uderzenie poskutkowało utoczeniem mu blisko piętnastu procent życia. Zostało osiemdziesiąt. Gdy tylko wylądowałem na ziemi, otrząsnąłem topór z krwi potwora. Ten rzucił się na mnie wściekle, wyjmując jedno z ostrzy, wykonując zamach z prawej.
Wbiłem ponownie topór, nie obawiając się tego co nadchodzi. Tak jak założyłem, miecz odbił się z metalicznym chrzęstem, a ja zdecydowałem się wykorzystać tą chwilę, aby wskoczyć pod koński brzuch kreatury, wykonując gwałtowne cięcie znad głowy, przez co wykonałem na ciele potwora ranę o długości trzech metrów, zostawiając też efekt krwawienia. Nie ryzykując uderzenia, wybiegłem szybko spod Nagi, odsuwając się od niego na dwa metry. Siedemdziesiąt procent. - No dalej, tylko na tyle cię stać?! - Zawołałem w jego stronę. Ten zareagował momentalnie, wybijając się w moją stronę, próbując zmiażdżenia mnie kopytami. - Oż kur... - Tego się zdecydowanie nie spodziewałem. Wykonałem odskok w lewo, licząc, że to wystarczy. Gdy tylko kopyta potwora zaryły o ziemię, ja zachwiałem się pod siłą wstrząsu. Ten chowając szybko ostrze, wykonał drugą ręką pchnięcie pazurem. Szybko odzyskałem równowagę, wykonując cięcie, które poskutkował zbiciem ataku odrobinę na lewo, przez co zarył w ziemię dosłownie parę centymetrów dalej. Wbiłem topór w dłoń potwora, teraz idealnie odsłoniętą. Ten zaryczał gwałtownie, ponownie odskakując za siebie, trafiając w jedną z sosen. Ruszyłem w jego stronę z szarżą, uniemożliwiając mu skuteczne wyprowadzenie swojej. Sześćdziesiąt procent. Wiedziałem, że przy połowie życia, jego skrypt ataku się zmienia.
Gdy znalazłem się trzy metry przed nim, przygotowałem berdysz do ataku z obrotu. Naga w międzyczasie podniósł dłoń, próbując mnie zmiażdżyć. Wywołałem umiejętność ataku, wykonując idealne 360, aby zakończyć to wbiciem topora do połowy jego lewej przedniej nogi. Wtedy ujrzałem pod sobą cień jego dłoni. Nie miałem jak wyciągnąć broni. Puściłem berdysz, wskakując pod ciało stwora. Usłyszałem za sobą potężne uderzenie. - Kurwa... - Spojrzałem na moją broń która teraz siedziała w cielsku tego potwora. Co było większym problemem, to jego stan zdrowia. Czterdzieści siedem procent życia.
Nagle usłyszałem syk dwóch ostrzy, wyciąganych z pochew. - No i masz babo placek... - Jęknąłem, wiedząc, że mam zdrowo przekichane. Nie wiedziałem, czy próbować odzyskać berdysz, czy spróbować czegoś innego. Nie znajdując żadnej dobrej opcji, zaryzykowałem pierwszą. Wybiłem się przed siebie, prosto w stronę nogi z moją bronią. Wtedy też ujrzałem jak jedno z ostrzy Nagi leci w moim kierunku. Nie miałem teraz jak tego zablokować ani uniknąć. Poczułem jak ostrze pozostawia po sobie spore zranienie na piersi i wyrzuca mnie dzięki sile uderzenia parę metrów od potwora. Wylądowałem w śniegu, który wzbił się częściowo w powietrze. Od jego jednego uderzenia, na dodatek nie potężnego utraciłem jedną piątą życia. Nagle przypomniałem sobie, że zdobyłem ostatnimi czasy miecz dwuręczny. Wywołałem szybko okno ekwipunku, widząc jak Naga przygotowuje się do ataku. Znalazłem odpowiedni przedmiot, wrzucając go sobie do dłoni i bez żadnej zwłoki, wykonując blok, akurat na czas, aby zatrzymać cięcie mieczem.
Chciałem już wyciągnąć miecz z ziemi, gdy ujrzałem drugi nadchodzący atak. Zrozumiałem, że wyprowadza teraz wyznaczoną ilość uderzeń. Po trzecim odsunął się na metr, co ja wykorzystałem, wybijając się z ziemi i wbijając miecz w bok potwora. Dzięki wcześniej nałożonemu efektowi krwawienia, oraz tym uderzeniu, zostało mu tylko dwadzieścia pięć procent życia. Puściłem miecz, zlatując na ziemię, po drodze chwytając swój topór i wyrywając go z nogi potwora. Ten ryknął, nagle zbierając powietrze w płucach. Wbiłem topór w ziemię, oczekując jego ataku. Z jego ust buchnął cały strumień ognia. Topór wytworzył naokoło mnie barierę, dzięki efektowi bloku. - Oooo tak... dzięki! Potrzebowałem się ogrzać! - Krzyknąłem ze śmiechem w stronę przeciwnika, przygotowując swój ostatni atak.
Wywołałem umiejętność wzmocnionego uderzenia, unosząc topór wysoko nad sobą. Zostało mu osiemnaście procent. Ostrze świsnęło w powietrzu, zagłębiając się w cielsku bestii. Naga wydał z siebie ostatni żałosny ryk, po chwili dematerializując się. Odetchnąłem z ulgą. Byłem dosłownie wykończony tą walką. Spojrzałem na ranę zostawioną przez potwora. Podniosłem wzrok na okienko z przedmiotami, które mi wypadły. Odzyskałem swój miecz dwuręczny, oraz uzyskałem cztery denary. Żadnego specjalnego przedmiotu. Westchnąłem obojętnie. - Nikt mi nie obiecywał, że zgarnę tu fortunę. - Mruknąłem, wywołując okienko ekwipunku, w poszukiwaniu bandaży. - No to teraz tylko oddać to zadanie i mam wolne na dzień dzisiejszy. - Mruknąłem do siebie, po czym przywołałem konia.

xxx

Ujrzałem wioskę, w której znajdywał się mój zleceniodawca. Jakże spokojne miejsce... Poza tym, całkiem regularnie odwiedzane przez grupy ludzi. Wieś była w stylu nordyckim. Wyjątkowe zdobienia nadawały świetny klimat temu miejscu. Koń zarżał spokojnie, domyślając się o czym myślę. Przez te parę miesięcy, zwierzak zaczął reagować na moje humory, co sprawiało, że miałem wrażenie, jakby chciał ze mną rozmawiać. Uśmiechnąłem się, wyobrażając, co by ludzie pomyśleli, gdyby ujrzeli młodego chłopaczka, który na dodatek gada z koniem. Świr, jak nic. Mury były zachowane w dobrym stanie, chociaż nie miały nawet żadnego użytku. Mimo wszystko, miło było mieć tą świadomość, że są. Przez środek wioski przepływał strumień, teraz zamarznięty. Sama wioska była otoczona tylko pojedynczymi drzewami iglastymi. W okresie wiosennym i letni, dałoby się ujrzeć pola znajdujące się nieopodal.
Wjechałem przez bramę miasta, przyglądając się ludziom. Wszyscy byli wyjątkowo pogodni. Podszedł do mnie strażnik. - Witam! To ty miałeś zabić Nagę? - Zapytał się mnie, z lekką kpiną wypisaną na twarzy. - Owszem... miałem. I to zrobiłem. - Odpowiedziałem spokojnie. Strażnik spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Skoro tu jestem, to znaczy, że go zabiłem, czyż nie? - Odezwałem się ponownie, po czym ruszyłem w stronę chaty kowala. Gdy tylko znalazłem się w jej okolicy zsiadłem z konia, ruszając dalej na piechotę. Zbroja pobrzękiwała przyjemnie przy każdym kroku. Kowal wyszedł mi na spotkanie. - Wulfery! No i co chłopcze, udało ci się? - Zawołał w moją stronę mężczyzna. Był mojego wzrostu i zdecydowanie nie można było o nim powiedzieć, że jest głodomorem. Był to facet naprawdę dobrze odżywiony. - A i owszem. Nie obyło się bez rany, ale zdarza się. Co tam u ciebie Drawusie? - Zapytałem się pogodnie, wymieniając z mężczyzną uścisk dłoni. - Idzie. Pamiętasz, pytałeś mnie, czy dałbyś radę tu wynająć budynek. Popytałem i okazuje się, że tawerna stoi bez właściciela. Jeżeli tylko zapłacisz sto denarów, jest twoja. - Powiedział kowal z widoczną radością na twarzy. Oczy mi się zaświeciły. - Nie gadaj... Naprawdę?! - Zawołałem uradowany. Złapałem kowala w stalowy uścisk. - Dzięki! - Powiedziałem i ruszyłem biegiem w stronę domu Jarla wioski.

Po dwudziestu minutach stanąłem przed opuszczoną tawerną. Była dla mnie piękna. Typowy nordycki budynek. Ściany były zrobione z kamieni, natomiast dach z dachówek drewnianych i belek świerkowych. Był podłużny, bez specjalnych zdobień. Otworzyłem drzwi, wykorzystując dopiero co uzyskany pęk kluczy. Wszedłem do pierwszego pokoju. Był kompletnie opustoszały. Rozejrzałem się naokoło. Sala była spora. Dałoby się tu na luzie wrzucić pełno rzeczy. Ujrzałem ladę i za nią drzwi prowadzące do kuchni. Przy lewej ścianie znajdywały się schody. Deski użyte do budowy podłogi skrzypiały przy każdym kroku. Ruszyłem na górę, przyglądając się zakurzonym ścianom. Gdy tylko postawiłem nogę na najwyższym stopniu, już miałem w głowie jak zagospodaruję to miejsce. Góra posiadała pięć pokoi. Byłem pewien, że każdy służył jako sypialnia. Przy nawet najdrobniejszym kroku, karczma nabierała dla mnie kolorów. Wyobrażałem sobie jak to wszystko będzie wyglądało. Zakochałem się w tym miejscu. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zbiegłem na dół, otwierając gwałtownie drzwi. Zaskoczyłem się tym, kogo w nich ujrzałem. Drawus wszedł bez zaproszenia do środka. Pomimo iż był tylko NPC, zachowywał się jak prawdziwy człowiek. Zaczął się rozglądać naokoło z zachwytem. - I co Wulfery? Wymyśliłeś już co z tym zrobisz? - Zapytał się, zaglądając w każdy zakamarek. - A i owszem. Ponownie otworzę tu tawernę. Tylko problem jest z tym, że nie będę mógł tu spędzać dużo czasu. Masz jakiś pomysł? - Zapytałem się. Ten spojrzał na mnie, po czym na jego twarzy wstąpił uśmiech. - W wiosce jest paru bezrobotnych. Możesz ich zatrudnić do prowadzenia gospody. Będę ich pilnował, aby niczego nie zmajstrowali i przy dłuższej nieobecności wyślę ci list z tym jak idzie! - Odpowiedział szczęśliwy. - Drawusie, jesteś złotym człowiekiem! - Zawołałem uszczęśliwiony, wyjmując cztery denary z sakiewki. - A za twój trud, z odnalezieniem tego miejsca, proszę! - Zawołałem, wręczając mu kasę. Ten uśmiechnął się wdzięcznie. - No to mamy układ. - Odezwał się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz