Rozdział
6 – Pożegnanie
Obudziłem się nad ranem. Spojrzałem za okno ze
smutkiem. Trzeba było wstawać. Nie chciałem, ale musiałem.
Odwróciłem wzrok, kierując go na dziewczynę. Spała jak
zabita wtulając się we mnie. Na twarzy malował jej się smutek.
Pomimo że nie chciałem jej opuszczać, przynajmniej tak mogłem
upewnić się, że będzie bezpieczna. Delikatnie podniosłem jej
dłoń, wysuwając się z uścisku. Musiałem być twardy, pomimo, że
wszystko na razie chciało abym się załamał. Westchnąłem cicho,
stawiając pierwsze kroki na drewnianej podłodze.
Miałem chwilę aby rozejrzeć się po izbie. Była
stosunkowo mała, oprócz dużego łóżka, znajdował
się tu tylko stolik z krzesłem. Na ścianach znajdowały się dwie
pochodnie, nigdy się nie wypalające. Sufit znajdował się
przynajmniej głowę nade mną. Ruszyłem po cichu w stronę drzwi.
Deski poskrzypywały, co mnie wyjątkowo martwiło. Zatrzymałem się
przy stoliku i zostawiłem Lotty notatkę dotyczącą lokacji tamtej
gildii. Zbliżyłem się do drzwi, odwracając się aby po ten
ostatni raz zobaczyć ją. Wyglądała niewinnie, chociaż
wiedziałem, że dałaby sobie sama świetnie radę.
Nie potrzebowała nas. Nawet klasa uzdrowiciela dałaby
radę w walce, ze względu na czary. Oprócz uzdrowienia
posiadali od początku czary ofensywne, których dziewczyna po
prostu nie miała potrzeby używać. Tyle, że teraz już wszystko
się zmieniło. Jako uzdrowicielka, dalej już musi posiadać kogoś,
kto będzie ją osłaniał. - Jeżeli tam jesteś Odynie... chroń
ją. Proszę. - Odezwałem się cicho, kierując wzrok ku niebu,
znajdującym się gdzieś za sufitem.
Otworzyłem drzwi izby i cicho wyślizgnąłem się z
niej. Gdy upewniłem się, że blokada przeciw włamaniowa na klamkę
już działa, odwróciłem się do drugiej izby. Wszedłem do
niej, już nie zachowując się tak cicho. Nesti i Alaus nie spali.
Spojrzeli na mnie lekko zaskoczeni. - Myśleliście, że się nie
pożegnam? - Zapytałem z szyderczym uśmiechem. - Przez
chwilę i owszem. - Odpowiedział Alaus, z grobowo poważnym
tonem. W pomieszczeniu znajdowały się dwa osobne łóżka i
stolik z dwoma krzesłami. Nesti siedział na łożu, gdy Alaus
chodził po izbie. Ruszyłem spokojnym krokiem przed siebie,
następnie siadając na jednym z wolnych krzeseł. - Musiałem co
nieco przemyśleć. I powiem szczerze, że rozumiem wasze decyzje.
- Poruszyłem ten temat, bez żadnych specjalnych emocji. Myślałem,
że będzie ciężej. Ale nie miałem zamiaru kłamać. - I Alaus,
co do twojej propozycji... Mógłbym, ale nie dziękuję.
Zdecydowałem, że przez jakiś czas postaram się poradzić sobie
samemu. - Powiedziałem. Nesti spojrzał na mnie jak na wariata.
- Czy ciebie już kompletnie porąbało Wulfy? Samemu w tym
świecie? - Wstał z łóżka i podszedł do mnie
zirytowany. - A niby czemu nie? Wiesz, że jestem ostrożny. Nie
musisz się o mnie bać. - Powiedziałem ze stoickim spokojem.
Widziałem jak chłopak walczy ze sobą, aby mnie nie uderzyć,
chociaż nic by mu to nawet nie dało w bezpiecznej strefie. - Kurwa!
Nie o to chodzi! Jeżeli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, nie
będziemy mieli jak Ci pomóc! - Powiedział zdenerwowany,
podnosząc głos. - Ciszej... Lotty śpi. Nie chcę jej budzić.
- Zauważyłem. Nesti chciał mi odszczekać, ale właśnie mu coś
zaświtało w głowie. - A co z nią? Skoro mówisz, że
dasz sobie radę, to znaczy, że co zrobisz z dziewczyną? -
Zapytał się, zaniepokojony. - Ja... uch... zapisałem ją do
tamtej gildii, którą wczoraj spotkaliśmy. - Powiedziałem
cicho. Nie byłem dumny z tego co zrobiłem. To było okrutne,
zarówno dla niej, jak i dla mnie. - Że co?! Przecież ci
kretyni nawet nie daliby sobie rady z naszą dwójką! -
Zawołał Nesti. - Cicho. Wiem, ale przy nich ma większą szansę,
niż ze mną. Ja sam... nie dałbym rady walczyć i ją chronić
naraz. Oboje to wiemy. - Powiedziałem, zły na siebie, za swoją
bezsilność. Nie chciałem jej stawiać w takiej pozycji. Nigdy nie
chciałem. Alaus spojrzał na mnie. - Może i masz rację. Koniec
końców, jeżeli będzie czuć się zagrożona, użyje zwoju
teleportacji. Nawet kosztem życia jednego czy dwóch z tych
kretynów. Ale niestety, albo stety, ich gildia się rozrośnie.
Ludzi ciągnie do mocy, a w grupie siła. - Zauważył
przytomnie. Ekspansja tej gildii będzie zależała w dużej mierze
od tego, czy uda im się przeżyć pierwszy tydzień. Jeżeli tak,
nie będzie co do tego wątpliwości. - Muszę się zbierać.
Zachowam się jak zwykły skurwysyn... ale chcę zniknąć z tawerny
zanim Lotty się obudzi. - Powiedziałem słabo, wstając z
krzesła. Zmieniłem swój strój codzienny, na wczoraj
kupioną zbroję płytową. Była złożona z napierśnika,
naramienników i paru płyt opadających od pasa do połowy ud.
Połączone były ze sobą kolczugą, która dalej stanowiła
połowę pancerza. Poza tym wyekwipowałem berdysz. Był to topór
oburęczny, mojego wzrostu. Samo ostrze było stylizowane na wzór
średniowiecznego topora kata. Drzewc był wytrzymały, mierzący
dokładnie tyle co ja, stworzony z drewna dębowego. Współczynnik
ataku wzrastał trzykrotnie, w porównaniu z poprzednim
toporem, natomiast pancerz tylko dwukrotnie. Na chwilę obecną,
powinienem zadawać koło dwóch – trzech tysięcy obrażeń,
co oznacza połączoną ilość życia trzech driad. Spojrzałem na
swój pasek życia. Siedem tysięcy punktów życia. To
mi pozwoli na walkę z cięższymi przeciwnikami, nie przejmując się
tak bardzo już o zdrowie. W pojedynku z ludźmi sprawa wyglądała
inaczej, ze względu na to, że byli w stanie pozbawić mnie
kończyny, bądź doprowadzić do stanu krytycznego.
Spojrzałem jeszcze raz na mych przyjaciół. -
Bądźcie ostrożni. Liczę, że jeszcze się kiedyś spotkamy.
- Powiedziałem, wstając z krzesła, zmierzając już do wyjścia. -
Ty też Wulfery. Jeżeli dasz się zabić, to obiecuję, że cie
zamorduję! - Wykrzyknął jeszcze za mną Nesti. Zamknąłem
drzwi od ich izby i spojrzałem na pokój Lotty. Chciałem
jeszcze wejść, lecz wiedziałem, że za dużo ryzykuję. Zszedłem
po schodach na parter, spoglądając, czy ktoś się znajduje w
tawernie. Była opustoszała, nie licząc barmana, który stał
sobie spokojnie przy ladzie, przeliczając denary. - Żegnam!
Zapewne się już nie zobaczymy. Powodzenia w biznesie. -
Powiedziałem w stronę NPC. Ten spojrzał za mną, uśmiechając
się. - Tobie też chłopcze. Bądź ostrożny podczas podróży.
- Odpowiedział, wracając do wcześniejszego zajęcia. Wystąpiłem
dwa kroki przed budynek. Słońce dopiero się wznosiło, co
stwierdziłem po godzinie w konsoli. Chmury deszczowe zasnuwały całe
niebo. Otworzyłem ekwipunek, zakładając płaszcz. Zarzuciłem
kaptur na głowę, poprawiłem berdysz na plecach i ruszyłem w
stronę stajni. Pomimo smutku, byłem wdzięczny za to, że jeszcze
żyję. I za to, że moi znajomi też są cali i zdrowi. Nie było
dla mnie lepszego daru od bogów, pozostałych w prawdziwym
świecie. Tutaj był tylko jeden bóg. I to on był
administratorem.
xxx
Od tych wydarzeń minęły cztery miesiące. Zarys
twarzy moich przyjaciół już dawno zatarł się w pamięci.
Nawet się nie starałem sobie ich przypomnieć. Zapominałem o nich
każdego dnia coraz bardziej, nadając w ten sposób, jakoś
sens swojemu życiu. Przez ten długi czas zdołałem nabić
czterdziesty piąty poziom. Były to cztery miesiące... a nawet nie
osiągnąłem połowy tego, co było wymagane do przejścia gry.
Słyszałem o ludziach, którzy zdołali już wbić poziom
pięćdziesiąty piąty, chociaż to też nie było niczym wielkim.
Nadszedł listopad, więc cała kraina od dłuższego czasu była
pokryta śniegiem, który zarazem nadawał majestatu, jak i
irytował. Odczuwałem to zimno wyjątkowo nieprzyjemnie, lecz mimo
wszystko, postarałem się jakoś przed nim chronić. Aktualnie
jeździłem w pełnej płytowej zbroi. Na szyi miałem zarzucony
zielony szal, powiewający na wietrze. Pancerz był w większości
przykryty wilczym futrem, które zakupiłem w jednej z
większych wsi. Znajdowałem się zapewne dwa tygodnie drogi od
Kamarionu. Nie chciałem nawet się zbliżać do tego miejsca.
W grze pozostało tylko dziesięć tysięcy graczy. Po
pierwszym miesiącu, ilość ludzi którzy umierali z dnia na
dzień malała. Czasami, zdarzały się dni, gdy nikt nie umierał.
To były istne święta... Kraina tak jak się spodziewałem, była
wiele razy większa, niż można było oczekiwać. Drogi prowadziły
do setek wsi i pojedynczych większych miast. Znajdowaliśmy się na
olbrzymiej wyspie, więc nieważne gdzie byśmy pojechali, dotrzemy
do morza, gdzie znajduje się „bariera”, blokująca nas od
ucieczki. Jest wiele miejsc, które ludzie zaznaczają jako
niebezpieczne. Są to przeważnie wejścia do instancji. Nazywa tak
się wydarzenia, polegające na zorganizowaniu grupy i pokonaniu w
jakimś miejscu wszystkich przeciwników, bądź zebranie
czegoś. Próba wykonania instancji samemu, jest czystym
samobójstwem. Często do takowej wchodziły całe grupy ludzi,
tylko po to, by wróciły tylko pojedyncze. Niestety, instancje
były czymś obowiązkowym. Dostawaliśmy zadania, które
polegały na wykonaniu jednej. Same wejścia były chronione przez
potwory godne podziwu i wymagające dużych umiejętności, by je
pokonać. Na razie miałem inny cel.
Wiatr dudnił w nieosłoniętych uszach, rozwiewając
włosy i powodując zdenerwowanie. Nigdy nie lubiłem tej pory roku.
Z zimy nic dobrego nie wynikało, jak dla mnie. Oczywiście oprócz
świąt, pomimo iż nie wierzyłem. Pozwalało mi to spotkać się z
rodziną w ten jeden jedyny dzień i być zauważonym. Tego dnia,
każdy zwracał na siebie nawzajem uwagę. Jedyny dzień, gdy
stawałem się ważny.
Przywykłem do samotności. Była przyjemna. Pozwalała
wyłączyć się ze świata, jadąc bezmyślnie przed siebie. Dzięki
inteligencji koni, nie dało się ot tak zeskoczyć do kaniony, bądź
zrobić coś głupiego. No i miałem towarzysza. Ten tutaj skurczybyk
wytrzymał ze mną więcej, niż którykolwiek znajomy z
prawdziwego świata. Rozejrzałem się spokojnie naokoło. Nagle
ujrzałem mój cel. Zszedłem z konia, rozkazując mu zostać.
Znajdywałem się w lesie iglastym. Drzewa były olbrzymie, wręcz
nienaturalnie przerośnięte. To co ujrzałem, to był boss. Był
najcięższym stworzeniem w tym lesie i miałem za zadanie się go
pozbyć. Każdy potwór miał swój poziom, który
wskazywał jaką szansę masz z przeciwnikiem. Ten był ode mnie
słabszy o cztery, co dawało mi dużą szansę, chociaż nie można
było być zbyt pewnym. Boss nazywał się „Naga Chieftain”, co
oznaczało Herszt Naga. Była to wielka kreatura, rodem z mitologii.
Częściowo koń, częściowo jaszczur, częściowo człowiek. Od
pasa w górę przypominał człowieka, pomimo dłoni, z których
wyrastały olbrzymie pazury, po jednym na rękę. Od pasa w dół
przypominał konia. Tylko skóra była jaszczurza, ze względu
na grube łuski. Był przynajmniej trzy raz większy ode mnie. Ledwo
sięgałem mu końskiego torsu. Był parę razy szerszy ode mnie.
Ważył zapewne parę ton. Posiadał dwa miecze arabskie, zawieszone
na jego plecach. - Będzie zabawa... - Stwierdziłem z
uśmiechem.
Zbliżyłem się do niego pewnym krokiem. Sięgnąłem
po topór z pleców. Był to stalowy berdysz, z
pozłacanymi runami, wyrytymi na ostrzu. Tak jak prawie każdy topór
dla berserkera, był mojej wielkości, lecz dzięki miesiącom
praktyki w dzierżeniu tak dużej broni, posługiwałem się nim bez
najmniejszego problemu. Byłem już parę metrów przed
potworem, który zwrócił się w moją stronę. Twarz
demona. Jakże oczywiste. Z jego ust buchały kłęby dymu. W
przeciwieństwie do potworów z niższych poziomów, sam
z siebie potrafił się skupić na przeciwniku. Ryknął ogłuszająco,
wyrzucając ręce na boki. - Oj kurwa zamknij ten durny ryj! -
Odkrzyknąłem w jego stronę z irytacją.
Bestia ruszyła na mnie nagłym galopem, planując wbić
jeden z kościstych pazurów i zakończyć zabawę. Gdy
znajdywał się koło pięciu metrów ode mnie, przez co
wystarczył mu jeden krok by być przy mnie, wykonałem gwałtowny
wyskok w prawo, omijając jego szarżę. Zarył pazurem w ziemię,
dokładnie tam, gdzie przed paroma sekundami stałem. Wyciągnąłem
topór zza pleców, wywołując umiejętność
wzmocnienia siły, kosztem obrony. Ruszyłem szarżą w stronę
kreatury, która dopiero się obracała w moją stronę.
Wykonałem szybkie cięcie z prawej strony, uderzając Nagę w nogę.
Pomimo łusek, uderzenie dało efekty, przez krwawiącą ranę i
utracone pięć procent życia. Plusem walk z potworami jest to, że
nie mogą się regenerować podczas walki.
Wykonałem kolejne uderzenie, tym razem zza głowy,
lecz przeciwnik widząc ten ruch wykonał duży odskok w tył.
Zważywszy na jego budowę ciała i mięśnie, był w stanie
odskakiwać na dobre dziesięć metrów. Gdy tylko wylądował,
ziemia się zatrzęsła. Nie czekając na moją reakcję ruszył w
ponowną szarże, przygotowując pazur. Ustawiłem topór do
bloku, ostrze wbijając w ziemię. Pomimo iż masowo wyglądało to
jak samobójstwo, wiedziałem co robię. Gdy potwór
znalazł się w zasięgu, wykonał uderzenie, celując centralnie w
berdysz. Prędkość z którą nadlatywał pazur była wręcz
zawrotna, lecz gdy znalazł się przerażająco blisko, efekt bloku
zadziałał, odbijając z dużą mocą całą rękę przeciwnika.
Wykorzystałem to, wyskakując przed siebie, z toporem uniesionym nad
głową. Wbiłem ostrze w ludzki brzuch potwora, na tyle głęboko,
że aby się odbić od niego, musiałem oprzeć nogi o jego ciało,
wyrywając broń spomiędzy mięsa. Uderzenie poskutkowało
utoczeniem mu blisko piętnastu procent życia. Zostało
osiemdziesiąt. Gdy tylko wylądowałem na ziemi, otrząsnąłem
topór z krwi potwora. Ten rzucił się na mnie wściekle,
wyjmując jedno z ostrzy, wykonując zamach z prawej.
Wbiłem ponownie topór, nie obawiając się tego
co nadchodzi. Tak jak założyłem, miecz odbił się z metalicznym
chrzęstem, a ja zdecydowałem się wykorzystać tą chwilę, aby
wskoczyć pod koński brzuch kreatury, wykonując gwałtowne cięcie
znad głowy, przez co wykonałem na ciele potwora ranę o długości
trzech metrów, zostawiając też efekt krwawienia. Nie
ryzykując uderzenia, wybiegłem szybko spod Nagi, odsuwając się od
niego na dwa metry. Siedemdziesiąt procent. - No dalej, tylko na
tyle cię stać?! - Zawołałem w jego stronę. Ten zareagował
momentalnie, wybijając się w moją stronę, próbując
zmiażdżenia mnie kopytami. - Oż kur... - Tego się
zdecydowanie nie spodziewałem. Wykonałem odskok w lewo, licząc, że
to wystarczy. Gdy tylko kopyta potwora zaryły o ziemię, ja
zachwiałem się pod siłą wstrząsu. Ten chowając szybko ostrze,
wykonał drugą ręką pchnięcie pazurem. Szybko odzyskałem
równowagę, wykonując cięcie, które poskutkował
zbiciem ataku odrobinę na lewo, przez co zarył w ziemię dosłownie
parę centymetrów dalej. Wbiłem topór w dłoń
potwora, teraz idealnie odsłoniętą. Ten zaryczał gwałtownie,
ponownie odskakując za siebie, trafiając w jedną z sosen. Ruszyłem
w jego stronę z szarżą, uniemożliwiając mu skuteczne
wyprowadzenie swojej. Sześćdziesiąt procent. Wiedziałem, że przy
połowie życia, jego skrypt ataku się zmienia.
Gdy znalazłem się trzy metry przed nim, przygotowałem
berdysz do ataku z obrotu. Naga w międzyczasie podniósł
dłoń, próbując mnie zmiażdżyć. Wywołałem umiejętność
ataku, wykonując idealne 360, aby zakończyć to wbiciem topora do
połowy jego lewej przedniej nogi. Wtedy ujrzałem pod sobą cień
jego dłoni. Nie miałem jak wyciągnąć broni. Puściłem berdysz,
wskakując pod ciało stwora. Usłyszałem za sobą potężne
uderzenie. - Kurwa... - Spojrzałem na moją broń która
teraz siedziała w cielsku tego potwora. Co było większym
problemem, to jego stan zdrowia. Czterdzieści siedem procent życia.
Nagle usłyszałem syk dwóch ostrzy, wyciąganych
z pochew. - No i masz babo placek... - Jęknąłem, wiedząc,
że mam zdrowo przekichane. Nie wiedziałem, czy próbować
odzyskać berdysz, czy spróbować czegoś innego. Nie
znajdując żadnej dobrej opcji, zaryzykowałem pierwszą. Wybiłem
się przed siebie, prosto w stronę nogi z moją bronią. Wtedy też
ujrzałem jak jedno z ostrzy Nagi leci w moim kierunku. Nie miałem
teraz jak tego zablokować ani uniknąć. Poczułem jak ostrze
pozostawia po sobie spore zranienie na piersi i wyrzuca mnie dzięki
sile uderzenia parę metrów od potwora. Wylądowałem w
śniegu, który wzbił się częściowo w powietrze. Od jego
jednego uderzenia, na dodatek nie potężnego utraciłem jedną piątą
życia. Nagle przypomniałem sobie, że zdobyłem ostatnimi czasy
miecz dwuręczny. Wywołałem szybko okno ekwipunku, widząc jak Naga
przygotowuje się do ataku. Znalazłem odpowiedni przedmiot,
wrzucając go sobie do dłoni i bez żadnej zwłoki, wykonując blok,
akurat na czas, aby zatrzymać cięcie mieczem.
Chciałem już wyciągnąć miecz z ziemi, gdy ujrzałem
drugi nadchodzący atak. Zrozumiałem, że wyprowadza teraz
wyznaczoną ilość uderzeń. Po trzecim odsunął się na metr, co
ja wykorzystałem, wybijając się z ziemi i wbijając miecz w bok
potwora. Dzięki wcześniej nałożonemu efektowi krwawienia, oraz
tym uderzeniu, zostało mu tylko dwadzieścia pięć procent życia.
Puściłem miecz, zlatując na ziemię, po drodze chwytając swój
topór i wyrywając go z nogi potwora. Ten ryknął, nagle
zbierając powietrze w płucach. Wbiłem topór w ziemię,
oczekując jego ataku. Z jego ust buchnął cały strumień ognia.
Topór wytworzył naokoło mnie barierę, dzięki efektowi
bloku. - Oooo tak... dzięki! Potrzebowałem się ogrzać! -
Krzyknąłem ze śmiechem w stronę przeciwnika, przygotowując swój
ostatni atak.
Wywołałem umiejętność wzmocnionego uderzenia,
unosząc topór wysoko nad sobą. Zostało mu osiemnaście
procent. Ostrze świsnęło w powietrzu, zagłębiając się w
cielsku bestii. Naga wydał z siebie ostatni żałosny ryk, po chwili
dematerializując się. Odetchnąłem z ulgą. Byłem dosłownie
wykończony tą walką. Spojrzałem na ranę zostawioną przez
potwora. Podniosłem wzrok na okienko z przedmiotami, które mi
wypadły. Odzyskałem swój miecz dwuręczny, oraz uzyskałem
cztery denary. Żadnego specjalnego przedmiotu. Westchnąłem
obojętnie. - Nikt mi nie obiecywał, że zgarnę tu fortunę.
- Mruknąłem, wywołując okienko ekwipunku, w poszukiwaniu bandaży.
- No to teraz tylko oddać to zadanie i mam wolne na dzień
dzisiejszy. - Mruknąłem do siebie, po czym przywołałem konia.
xxx
Ujrzałem wioskę, w której znajdywał się mój
zleceniodawca. Jakże spokojne miejsce... Poza tym, całkiem
regularnie odwiedzane przez grupy ludzi. Wieś była w stylu
nordyckim. Wyjątkowe zdobienia nadawały świetny klimat temu
miejscu. Koń zarżał spokojnie, domyślając się o czym myślę.
Przez te parę miesięcy, zwierzak zaczął reagować na moje humory,
co sprawiało, że miałem wrażenie, jakby chciał ze mną
rozmawiać. Uśmiechnąłem się, wyobrażając, co by ludzie
pomyśleli, gdyby ujrzeli młodego chłopaczka, który na
dodatek gada z koniem. Świr, jak nic. Mury były zachowane w dobrym
stanie, chociaż nie miały nawet żadnego użytku. Mimo wszystko,
miło było mieć tą świadomość, że są. Przez środek wioski
przepływał strumień, teraz zamarznięty. Sama wioska była
otoczona tylko pojedynczymi drzewami iglastymi. W okresie wiosennym i
letni, dałoby się ujrzeć pola znajdujące się nieopodal.
Wjechałem przez bramę miasta, przyglądając się
ludziom. Wszyscy byli wyjątkowo pogodni. Podszedł do mnie strażnik.
- Witam! To ty miałeś zabić Nagę? - Zapytał się mnie, z
lekką kpiną wypisaną na twarzy. - Owszem... miałem. I to
zrobiłem. - Odpowiedziałem spokojnie. Strażnik spojrzał na
mnie z szeroko otwartymi oczami. - Skoro tu jestem, to znaczy, że
go zabiłem, czyż nie? - Odezwałem się ponownie, po czym
ruszyłem w stronę chaty kowala. Gdy tylko znalazłem się w jej
okolicy zsiadłem z konia, ruszając dalej na piechotę. Zbroja
pobrzękiwała przyjemnie przy każdym kroku. Kowal wyszedł mi na
spotkanie. - Wulfery! No i co chłopcze, udało ci się? -
Zawołał w moją stronę mężczyzna. Był mojego wzrostu i
zdecydowanie nie można było o nim powiedzieć, że jest głodomorem.
Był to facet naprawdę dobrze odżywiony. - A i owszem. Nie obyło
się bez rany, ale zdarza się. Co tam u ciebie Drawusie? -
Zapytałem się pogodnie, wymieniając z mężczyzną uścisk dłoni.
- Idzie. Pamiętasz, pytałeś mnie, czy dałbyś radę tu wynająć
budynek. Popytałem i okazuje się, że tawerna stoi bez właściciela.
Jeżeli tylko zapłacisz sto denarów, jest twoja. -
Powiedział kowal z widoczną radością na twarzy. Oczy mi się
zaświeciły. - Nie gadaj... Naprawdę?! - Zawołałem
uradowany. Złapałem kowala w stalowy uścisk. - Dzięki! -
Powiedziałem i ruszyłem biegiem w stronę domu Jarla wioski.
Po dwudziestu minutach stanąłem przed opuszczoną
tawerną. Była dla mnie piękna. Typowy nordycki budynek. Ściany
były zrobione z kamieni, natomiast dach z dachówek
drewnianych i belek świerkowych. Był podłużny, bez specjalnych
zdobień. Otworzyłem drzwi, wykorzystując dopiero co uzyskany pęk
kluczy. Wszedłem do pierwszego pokoju. Był kompletnie opustoszały.
Rozejrzałem się naokoło. Sala była spora. Dałoby się tu na
luzie wrzucić pełno rzeczy. Ujrzałem ladę i za nią drzwi
prowadzące do kuchni. Przy lewej ścianie znajdywały się schody.
Deski użyte do budowy podłogi skrzypiały przy każdym kroku.
Ruszyłem na górę, przyglądając się zakurzonym ścianom.
Gdy tylko postawiłem nogę na najwyższym stopniu, już miałem w
głowie jak zagospodaruję to miejsce. Góra posiadała pięć
pokoi. Byłem pewien, że każdy służył jako sypialnia. Przy nawet
najdrobniejszym kroku, karczma nabierała dla mnie kolorów.
Wyobrażałem sobie jak to wszystko będzie wyglądało. Zakochałem
się w tym miejscu. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zbiegłem na
dół, otwierając gwałtownie drzwi. Zaskoczyłem się tym,
kogo w nich ujrzałem. Drawus wszedł bez zaproszenia do środka.
Pomimo iż był tylko NPC, zachowywał się jak prawdziwy człowiek.
Zaczął się rozglądać naokoło z zachwytem. - I co Wulfery?
Wymyśliłeś już co z tym zrobisz? - Zapytał się, zaglądając
w każdy zakamarek. - A i owszem. Ponownie otworzę tu tawernę.
Tylko problem jest z tym, że nie będę mógł tu spędzać
dużo czasu. Masz jakiś pomysł? - Zapytałem się. Ten spojrzał
na mnie, po czym na jego twarzy wstąpił uśmiech. - W wiosce
jest paru bezrobotnych. Możesz ich zatrudnić do prowadzenia
gospody. Będę ich pilnował, aby niczego nie zmajstrowali i przy
dłuższej nieobecności wyślę ci list z tym jak idzie! -
Odpowiedział szczęśliwy. - Drawusie, jesteś złotym
człowiekiem! - Zawołałem uszczęśliwiony, wyjmując cztery
denary z sakiewki. - A za twój trud, z odnalezieniem tego
miejsca, proszę! - Zawołałem, wręczając mu kasę. Ten
uśmiechnął się wdzięcznie. - No to mamy układ. - Odezwał
się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz